Jeśli o mnie chodzi to ja często celowo unikam konkretnych etykietek. Wolę mówić ogólnikowo, np. "jestem AMABem który lubi prezentować się kobieco" albo "eksploruję swoją kobiecą stronę". Jeśli już musiałabym się zdecydować na jakąś konkretną łatkę, to chyba na tę chwilę najbliżej byłoby mi do "genderfluid"? (jeśli nie lubicie zapożyczeń to może być "osoba płynnopłciowa"
) "Crossdresser" też jest w porządku, choć nie kojarzy się najlepiej. Rozmawiając wśród osób z naszego środowiska czasem mówię też "dziewczyny takie jak my".
Mam wrażenie że każda z istniejących etykietek niesie ze sobą pewien bagaż, a ja chcę tego bagażu uniknąć. Zamiast tego chcę, przynajmniej na tę chwilę, bez skrępowania eksplorować temat swojej płci i tego czym jest dla mnie kobiecość. Na tę chwilę nie mam jednej zwięzłej odpowiedzi. Nie wiem czy kiedykolwiek będę ją mieć. Nie jest to dla mnie najistotniejsze.
Natomiast odnosząc się do wypowiedzi przedmówczyń...
Lilith+ pisze: 03 sty 2025, 18:23
Trochę poczytałam i w autoginefilii jak i transwestytyzmie fetyszystycznym i narcystycznym jakoś widzę swoje odbicie? Mam wrażenie że to się może trochę jeszcze pogłębić.
Sylwia_C pisze: 03 sty 2025, 21:12
Mnie najlepiej określa AGP. Wiem że niektórym wyda się to kontrowersyjne ale natrafiłam na to pojęcie poszukując skąd u mnie ten wewnętrzny przymus i trudne do powstrzymania parcie na CD. Poczytałam trochę o tym i wyglada na to, że "pasuje" do mnie obecnie najlepiej.
Lilith, Sylwia, jakkolwiek nie chcę w żaden sposób Wam narzucać jak "powinnyście" lub "nie powinnyście" się określać, o tyle polecam zainteresować się tym jak współczesne transowe środowisko podchodzi do tych terminów o których wspominacie. Pamiętam że swego czasu podobał mi się
film w temacie od ContraPoints, jeśli anglojęzyczne źródła są dla Was OK.
Ja też kiedyś, dawno temu, przypięłam sobie łatkę AGP, wiedząc o tym terminie tylko tyle, że oznacza fetysz polegający na odczuwaniu podniecenia podczas wyobrażania sobie siebie jako kobiety. To, czego nie wiedziałam, to że Ray Blanchard, autor tego terminu, wymyślił go w ramach swojej klasyfikacji transpłciowości, redukując doświadczenia tysięcy (jeśli nie milionów) trans dziewczyn do podziału na dwie grupy, które można bardzo brzydko określić jako "gejów zniewieściałych ponad miarę" i "fetyszystów zakochanych w sobie". Współczesne transowe środowisko z zupełnie zrozumiałych powodów odbiera tę klasyfikację jako dość... dehumanizującą.
Czy to znaczy, że "odczuwanie podniecenia podczas wyobrażania sobie siebie jako kobiety" nie istnieje? Oczywiście że istnieje. Bardziej neutralnym terminem jest tutaj "fantazja o ucieleśnieniu kobiety" (ang.
female embodiment fantasy lub
feminine embodiment fantasy,
FEF). Różnica polega na tym, że Blanchard zaproponował "autoginefilię" jako część swojego systemu który miał wyjaśniać istotę transżeńskości, ale nie biorąc pod uwagę rzeczywistych uczuć trans dziewczyn. FEF to określenie wyłącznie na dokładnie ten rodzaj fantazji - bez jakiegokolwiek ideologicznego bagażu.
Dodatkowym wątkiem jest to, że klasyfikacja Blancharda, podobnie zresztą jak terminy takie jak "fetyszyzm transwestytyczny", ewidentnie traktują zagadnienia z zakresu transpłciowości jako choroby/zaburzenia psychiczne. Nawet jeżeli używane przez nich słowa są inne, to ewidentnie mamy tutaj taką atmosferę, że oto wielce oświecony pan psychiatra wprowadza klasyfikację tych oto wybryków natury które mimo męskich ciał marzą o kobiecości. Nawet jeśli nikt nie mówi wprost o "chorobach" czy "zaburzeniach", to bardzo ta klasyfikacja jest taka... kliniczna, mocno skupiona na wyszczególnianiu zachowań przełamujących normy społeczne.
Tymczasem współczesne transowe środowisko (co ma swoje odzwierciedlenie również w dokumentach ze świata klinicznego, takich jak siódme [2012] i ósme [2022] wydanie
Standardów opieki zdrowotnej dla osób transpłciowych i różnorodnych płciowo WPATH) kładzie nacisk na "depatologizację" transpłciowości. Bycie trans nie ma oznaczać nie mieszczenia się w normie, to po prostu jedna z możliwych ludzkich tożsamości. Można o transpłciowości mówić pozytywnie, można ją nie tylko akceptować, ale wręcz celebrować. Dlatego odchodzi się od sterylnie klinicznego klasyfikowania osób trans. Każdy, każda i każde z nas ma prawo decydować o swojej tożsamości, także płciowej, a wszelkie ewentualne kwestie medyczne które za tym idą (hormony, operacje itd.), mają pomagać nam czuć się dobrze we własnym ciele jeśli tego w tym celu potrzebujemy, a nie być terapią w klasyczny sposób przepisaną przez lekarza na podstawie diagnozy.
Tak jak mówię, nie jest moim celem odwodzenie kogokolwiek od utożsamiania się z określeniami takimi jak "autoginefilia". Ale myślę że warto znać cały jego kontekst. Nie tylko dlatego że inaczej możemy wywołać zdziwienie rozmawiając np. z osobami z innych części transowego środowiska, ale też dlatego że możemy w ten sposób, po części nieświadomie, wzmagać w sobie poczucie że to co robimy jest czymś niewłaściwym albo nienaturalnym. Być może część z nas
chce takiej oceny - i też nie jest moją rolą żeby kogokolwiek od tego odwodzić. Ale tak jak mówię, po prostu zachęcam do zapoznania się z szerszym kontekstem.