Miałam straszną ochotę, by pójść na imprezę do Ewy w sukience. Ale bałam się. Po pierwsze, bałam się – wbrew wszelkiej logice – powiedzieć o tym dziewczynom. Po drugie, bałam się, jak taki numer zostanie odebrany przez resztę gości.
No i stało się. Chociaż Aleksander tego dnia zniknął całkowicie, a całą wspólną przestrzeń wypełniał dziewczęcy świat Alki, to – klnąc w duchu własną nieśmiałość i brak zdecydowania – poszłam jednak w męskim przebraniu. W eleganckich, jasnych spodniach i w najlepszej, jasnozielonej koszuli Aleksa. Czułam się w tym stroju tak fatalnie, jak chyba nigdy wcześniej. Przeczuwałam, że obie dziewczyny nie takiego gościa oczekiwały... a chciałam im przecież swoją obecnością zrobić przyjemność. Bynajmniej nie bezinteresownie. Przyznaję się bez bicia: liczyłam na rewanż.
Ewa mieszkała w spokojnej, willowej dzielnicy na peryferiach miasta, o kilka przystanków od mojego osiedla. Dom nie wyróżniał się niczym szczególnym – ot, typowy sześcianik, jakich sporo budowali w epoce gierkowsko-jaruzelskiej co zamożniejsi i obrotniejsi rodacy. Dziś to brzmi śmiesznie i nieprawdopodobnie, ale wtedy na realizację oryginalnych projektów architektonicznych w zasadzie nie było szans. Unifikacja święciła triumfy, a budowlana ohyda pleniła się bujnie. Dom Ewy przynajmniej tonął w zieleni, więc jego pospolity kształt nie kaleczył nadmiernie mojego poczucia estetyki. Wiedziałam od Dorotki, że chata ma być dziś całkowicie wolna od dorosłych. Ojciec Ewy już kolejny rok spędzał na zagranicznym kontrakcie, jako główny inżynier budowy; wpadał do domu bardzo rzadko, głównie na święta. Matka dziewczyny, wówczas ordynator oddziału ginekologii w szpitalu wojewódzkim, miała dyżur aż do jutrzejszego południa.
Gdy naciskałam guzik dzwonka, było dopiero wpół do pierwszej. Umówiłyśmy się z Dorotą, że wpadniemy sporo wcześniej, żeby pomóc Dostojnej Jubilatce w przygotowaniach. W oknie mignęła jakaś twarz, a po chwili zamek furtki puścił z cichym trzaskiem. Gdy weszłam za ogrodzenie, w drzwiach domu pojawiła się Dorota. Była w dżinsach i w powyciąganym sweterku.
– Ty tak na imprezę? – zdziwiłam się.
– Coś ty... Ciuchy na wieczór przyniosłam sobie w torbie! A na razie to robota nas czeka, złotko. Elegancik! – roześmiała się, taksując mój strój krytycznym wzrokiem – W takim ubranku to się przychodzi na gotowe. Typowo męski odruch!
Po chwili wręczałam Ewie kwiaty i kryminał Chmielewskiej, niezdarnie owinięty w najlepszy papier, jaki akurat był w sprzedaży. Wiedziałam już, że dziewczyna podziela moje czytelnicze pasje i gusta, więc z wyborem prezentu nie było żadnego problemu. Całując ją w policzki, musiałam zadrzeć głowę. Ze zdziwieniem zauważyłam, że Ewa – choć ubrana „roboczo”, w stare dżinsy i wyblakłą bluzkę – na nogach ma eleganckie pantofelki z wysokimi obcasami.
– No, bez szpilek to jesteś przy mnie kurdupel – zaśmiała się – bo widzisz, ja sobie właśnie rozdeptuję nowe buty na wieczór...
Weszłyśmy do kuchni, w której Dorota akurat zdążyła wziąć się za przyrządzanie czerwonego barszczyku. Na stole i szafkach w twórczym nieładzie walały się naczynia i półprodukty. – Hmmm, wiesz co? W tym ubranku się tu kręcić, to nie jest najlepszy pomysł. Raz, że się możesz czymś zachlapać, dwa, że się spocisz i wieczorem już ciuchy będą nieświeże – Ewa wykazała praktyczne podejście – Co ty na to, żeby się na razie przebrać w jakieś inne łaszki?
– Pewnie, że będzie lepiej – Dorota wsparła ją znad garnków, jednocześnie ściągając sweterek, pod którym miała tylko białą, bawełnianą koszulkę na ramiączkach – ale daj, Ewka, coś lekkiego, bo tu przy gotowaniu zaraz będzie sauna!
– No, może i racja... ale... – zaczęłam niepewnie, przeczuwając, ku czemu dziewczyny zmierzają.
– Żadne ale! Rozbieraj się i zostaw te ciuchy w pokoju obok – zakomenderowała Ewa.
Po chwili wręczyła mi czerwoną bluzeczkę bez rękawów i bladoniebieską, dżinsową minispódniczkę z barwnymi motylami, filuternie naszytymi na pośladkach.
– Nie masz nic przeciwko temu, żeby chwilowo być dziewczyną? Bo wiesz, chłop w kuchni to tylko zamieszanie, no i będziemy się z Dorką rozpraszały... – zachichotała.
– Chyba nie mam wyjścia... – odpowiedziałam z uśmiechem.
Nawet nie starałam się zachować pozorów. Nie było sensu udawać, że pomysł założenia dziewczyńskich fatałaszków mi się nie podoba. W głębi duszy przecież liczyłam na taką propozycję.
– Wiedziałam, że równa z ciebie kumpela, Aleczko! – Ewa cmoknęła mnie w policzek.
Szybko zrzuciłam ubranie Aleksandra i sięgnęłam po bluzeczkę. Faktycznie była cieniutka i przewiewna, sięgała mi ledwo za pępek, a otwory na szyję i ramiona miała wykończone maleńkimi falbankami. Poczułam się w niej bardzo kobieco.
– A to mój ukochany ciuszek sprzed lat, chyba z początku liceum... – Ewa uśmiechnęła się, gdy z wysiłkiem wbijałam się w wąziutką spódnicę – Niestety, od pewnego czasu nie mieści mi się w niej tyłek. A wyrzucić żal... Gdybym miała młodszą siostrę, dałabym jej w spadku, ale że jestem jedynaczką, to może być twoja. Bioderka masz jednak ciut węższe ode mnie – i fajnie ci w niej!
Ponieważ męskie półbuty i skarpetki zdecydowanie nie pasowały do spódniczki, na bose stopy dostałam wściekle różowe, plastikowe klapki na koturniku, ozdobione sztucznym kwiatkiem w kolorze żółto-turkusowym. Gustownymi to trudno było je nazwać, ale – dzięki zachowaniu konsekwencji w swej krzykliwo-jarmarcznej stylistyce – były nawet, o dziwo, na swój sposób sympatyczne.
Ewa uznała, że jak już mam być dziewczyną, to trzeba we mnie zainwestować nieco pracy – po czym poświęciła cenną minutę, by zrobić mi śmieszne, sterczące kucyki. Kiedy skończyła dzieło, rechotała jak – za przeproszeniem – dragoński patrol w gospodzie. Następnie Dorota – z błyskiem w oku – zajęła się wiązaniem na kucykach szerokich, czerwonych wstążek oraz układaniem ich w fantazyjne, wielkie kokardy.
Widząc radochę, jaką sprawiało przyjaciółkom przebieranie mnie, nawet nie próbowałam protestować. W końcu ta sytuacja wcale nie była dla mnie czymś przykrym...
Pierwszy raz w życiu miałam na sobie mini! Marzyłam o tym od dawna, ale ani matka, ani Dorota akurat tej długości nie używały, natomiast Ewa – jak się okazało – owszem. Nie oparłam się pokusie i natychmiast poleciałam obejrzeć w lustrze swoje nogi. Wrażenie było całkiem dobre, choć w ultrakrótkim ciuszku czułam się jakby niezupełnie ubrana. Było to z jednej strony odrobinę krępujące, ale z drugiej – szalenie przyjemne i podniecające. I ten goły brzuszek, widoczny pod kusą bluzką – no, niczego sobie. Dziś to rzecz normalna, ale w tamtych latach taki strój miał posmak lekkiej perwersji...
Po nasyceniu się widokiem dolnych partii podniosłam wzrok i nagle wybuchnęłam śmiechem. Kucyki i kokardy wyglądały zabawnie same w sobie, ale przy okazji zmieniały moją twarz – i tak przecież młodą oraz delikatną – w buzię małej dziewczynki. Na co, jak na co, ale na taki obrazek zdecydowanie nie byłam przygotowana.
Przyjaciółeczki stały za moimi plecami, czule objęte i roześmiane.
– Hihi, trzeba by jeszcze domalować piegi... Papierosów to by ci teraz pewno nie sprzedali – radośnie skomentowała Dorotka.
– Mowa. Do kina by cię na film nawet i od 15 lat nie wpuścili, dziecinko – dodała Ewa, starając się zachować pozory powagi.
– Chyba, że z wami w roli ciotek... – odgryzłam się, udając niezadowolenie, ale czułam się fantastycznie, a ich żarty sprawiły mi ogromną frajdę.
– Powinnaś się nosić krótko, Alka. Te nogi nie zasługują na to, żeby je chować przed facetami... Prawie tak dobre, jak moje – oceniła Ewa.
– A teraz do roboty, maleńka – Dorota poparła to polecenie mocnym klepnięciem mnie w pupę – W końcu, kto w tym domu nosi spodnie? Zmywanie czeka.
– Tak jest, proszę cioci – odpowiedziałam, dygając... i tym razem dostałam klapsa od chichoczącej Ewy.
– O, byłabym zapomniała... dziewczęta, proszę! – Dorota właśnie wyciągała z szafki małe, zabawne fartuszki z kieszonkami i falbankami – Dla mnie zielony, dla naszej gospodyni czerwony, a dla Ali ten... Wiesz, to mój zeszłoroczny prezent dla Ewuni, hihi!
Po chwili miałam na szyi żółty fartuszek w drobne, białe grochy. Dorota pomogła mi go zawiązać z tyłu – i tak zabezpieczone, wzięłyśmy się do roboty.
Zakrzątnęłyśmy się, trzeba przyznać, jak szalone. Moje doświadczenie w pracach kuchennych było niewielkie, ale jako grzeczna dziewczynka – wykazując maksimum dobrych chęci – starałam się pomagać przynajmniej w prostszych czynnościach. Za to Ewa w pewnym momencie uznała, że ma chwilowo dosyć roli kuchty, złapała aparat fotograficzny i – mimo naszych protestów – zamiast siekać i mieszać, uwieczniała na kliszy nasze zmagania z garnkami. Mimo to, już około czwartej przygotowania do imprezy były zakończone: barszczyk i krokiety gotowe do odgrzewania, kanapki ułożone na talerzach, ciasta pokrojone, słone paluszki rozstawione, alkohole w lodówce – dywany odkurzone, gary pozmywane, szklanki, kieliszki i talerzyki w pogotowiu. Fajrant.
Usiadłyśmy potem – niczym trzy gracje w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku – nad łykiem kawy. Do przyjścia gości pozostało jeszcze sporo czasu. Dziewczyny odrzuciły fartuszki, ale ja ze swoim jakoś nie miałam ochoty się rozstać... Nareszcie pozwolono mi spokojnie zapalić papierosa, choć nie obyło się bez komentarzy, że małe dziewczynki jednak nie powinny ulegać nałogom.
Siedziałam na kuchennej ławie obok Ewy. Gadałyśmy o niczym... W pewnej chwili, nie przestając uśmiechać się przez stół do Dorotki, nasza gospodyni położyła mi dłoń na kolanie i delikatnie przesunęła ją w górę, koniuszkami palców pieszcząc wewnętrzną stronę mojego nagiego uda, a potem pomału powędrowała w przeciwną stronę. Nie powiem, było to całkiem przyjemne...
– Masz fajną skórę, Aleczko. I prawie nieowłosione nogi – zauważyła – Dobrze ci, pod ciemniejsze rajtki możesz się nawet nie golić. A ja, psiakrew, muszę sobie raz po raz usuwać to przeklęte futro. Niesprawiedliwe – warknęła.
– Idę pod prysznic – Dorota wstała i puściła do nas oko – czas się robić na bóstwo...
Ewa nie przestawała pieścić mojego uda, a ja poczułam niepokojące skutki jej zabiegów.
– Wiesz, śliczna z ciebie dziewczyna... Widziałam to już wtedy, u Doroty, ale w mini wyglądasz zupełnie odjazdowo – powiedziała. – Dla takich fajnych rączek na moim ciałku, to mogę nawet codziennie zakładać krótkie spódniczki... – to miał być żart, ale jakoś wcale tak nie zabrzmiał.
Z lekkim przerażeniem uświadomiłam sobie, że powiedziałam to bardzo serio i z głębokim przekonaniem.
– Lubisz to, prawda?
Nie odpowiedziałam. Dłoń Ewy zawędrowała mi bowiem dziwnie daleko pod spódnicę, a jej wargi musnęły moje ucho... Zupełnie niespodziewanie dla mnie samej, w rewanżu sięgnęłam do biustu dziewczyny. Znowu nie miała stanika.
– Nie tak szybko, siostrzyczko. Młoda, to w gorącej wodzie kąpana... Wszystko w swoim czasie!
Złapała moją rękę i zdecydowanym gestem zsunęła ją ze swej piersi na udo. Potem popatrzyła mi w oczy, uśmiechnęła się szeroko i wstała.
– Muszę jeszcze podlać kwiaty na górze, zapomniałam rano. Pomożesz?
Chwilę potem, kiedy stałam na palcach na taborecie i sięgałam konewką do jakiejś wysoko zawieszonej doniczki z paprotką, poczułam muśnięcie języka i warg pod kolanem.
– Mmmniamm... – zamruczała Ewka i zachichotała – Moja ty śliczna dziewczynko...
Śliczna dziewczynka omal nie zleciała ze stołka.
Kiedy skończyłam zwilżać paprotkę, Ewa – jak gdyby nigdy nic – ścierała z szafki niewidoczny kurz. Odwróciła się do mnie i z niewinną minką zapytała:
– Tak przy okazji... chciałabyś być moją dziewczyną, Alka?
Jej obcesowość mnie zaskoczyła. Choć przecież wiedziałam, co się święci – ba, liczyłam na taki scenariusz i poniekąd sama go prowokowałam – nie przypuszczałam jednak, że wydarzenia potoczą się aż tak szybko.
– A... a Dorota?
– Rozmawiałyśmy o tym z Dorką. I pomyślałyśmy sobie, że przecież stół na trzech nogach stoi najlepiej. Rozumiesz, o co chodzi?
– Chyba rozumiem – machinalnie odwiązałam fartuszek i powoli zdejmowałam go z szyi, żeby cokolwiek zrobić z rękami – chyba... chyba nie wiem, co powiedzieć...
– No, to pomyśl! – Ewa objęła mnie w pasie i mocno przyciągnęła do siebie – Pomyśl, ile fajnych rzeczy można robić w takim trójkąciku...
Nie zdążyłam nawet popatrzeć jej w oczy, bo przechyliła głowę i zaczęła całować mój obojczyk, szyję, a potem usta. Przytulona do niej, oddawałam pocałunek, szczęśliwa i podniecona.
– Nic nie mów, moja śliczna... Nie trzeba, na razie... – szepnęła, gdy oderwałyśmy od siebie wargi.
– Ewa! – nie wytrzymałam – Czy ty... czy ty podrywasz mnie, jako Alkę, czy Aleksa?
– A cóż za różnica? – popatrzyła zdziwiona – To przecież zawsze ty.
Odsunęła się o krok, złapała mnie za rękę i zmusiła do wykonania piruetu.
– A jako panienka mnie strasznie kręcisz, nie da się ukryć... – roześmiała się – I nie rób takiej miny, głuptasku, bo dostaniesz zmarszczek! No, dobra, chodźmy na dół. Dorota zaraz zwolni łazienkę, pójdziesz po niej pod prysznic, a ja przygotuję ci fatałaszki na wieczór.
– Zaraz... Jakie fatałaszki na wieczór? Czy ty chcesz, żebym na imprezie... też!? – zapytałam, zupełnie oszołomiona, idąc za nią po schodach.
Dorota, otulona w szlafrok, wychodziła właśnie z łazienki.
– I jak? – rzuciła w naszą stronę.
– Dziewczyny, co wyście uknuły? Czy wy naprawdę chcecie mnie ubrać w kieckę na imprezę!? – dopytywałam się dalej.
– No, a teraz, to niby w czym jesteś? Chyba nie w generalskim mundurze? I jest O.K. – przyjaciółki uśmiechały się promiennie – Fajna z ciebie laseczka.
– Teraz, to co innego – tylko z wami, to się mogę powygłupiać, ale przy obcych? Obciach będzie... – na serio ogarniało mnie przerażenie.
– Spokojnie. Właśnie nie będzie obciachu, bo nikt się nie skapuje! W makijażu i w sukience jesteś po prostu ładną, młodą panienką. Zrozum, Alka, widziałyśmy cię w akcji i dziwnie spokojnie zakładamy, że sobie poradzisz... – mówiąc to, Dorota pilnie obserwowała sufit – No i nie mów, że nie masz ochoty na ten numerek!
– Zrobimy cię tak, że będziesz najfajniejszą dziewczyną na imprezie. No, poza nami, oczywiście – Ewka była odważniejsza, patrzyła mi w oczy – Zobaczysz, jakie będziesz mieć powodzenie, hihihi! Musisz tylko z mówieniem się pilnować, żeby nie schodzić za nisko. Bo Dorcia ma rację, tak z wyglądu to nikt się nie skapuje, bez szans.
– Oszalałyście – jęknęłam.
– Nie, a może... zresztą, nieważne, marsz do łazienki, mała. I ogól się zawczasu, mało tego jest, ale już ci trochę kiełkuje... W szafce nad kibelkiem jest zapasowa maszynka ojca i pianka – Ewa przejmowała dowodzenie – Możesz użyć tego niebieskiego ręcznika.
Szok. Do tej chwili byłam święcie przekonana, że spisek dziewczyn obejmował ubranie mnie w damskie ciuchy tylko na czas przed imprezą. Na publiczny występ przed obcymi ludźmi jednak nie czułam się gotowa. Inna rzecz, że to faktycznie kusiło, a słowa przyjaciółek dodawały mi nieco otuchy.
– A co będzie, jak ktoś się jednak zorientuje?
– Co ty pieprzysz, nikt nie ma prawa się zorientować! Przecież ty... ty się nie przebierasz, ale, kurczę, ty po założeniu kiecki jesteś po prostu dziewuchą.... Rozumiesz? Jesteś w tej roli po prostu nie-do-od-róż-nie-nia!
Ewa wyskandowała to prosto w moje ucho i wepchnęła mnie do łazienki.
– No, a jakby jednak, to powiemy na przykład, że to skutek przegranego zakładu... Że musisz wystąpić w sukience z tego powodu. Spoko, to wszystko swoi ludzie! – dorzuciła już zza drzwi.
Pięknie. Po prostu pięknie. Chciałam, czy nie – w dziewczęcym życiu Alki Mayerówny szykował się kolejny przełom. Teraz to już naprawdę miałam być samiczką...
Nie chłopakiem, dla kawału ucharakteryzowanym na szkolną, primaaprilisową zabawę i bezpiecznie wmieszanym w tłum innych przebierańców – ale atrakcyjną laseczką na studenckiej imprezie, podczas której obce dziewczyny i obcy faceci mają nie poznać mojej prawdziwej płci.
„Zobaczysz, jakie będziesz mieć powodzenie” – te słowa Ewki kołatały mi się w głębi czaszki. Co to miało znaczyć? Przecież ja tu dla niej przyszłam, u niej chciałam mieć powodzenie... No, u niej – i u Doroty!
W lustrze nad umywalką odbijały się moje kucyki i kokardy. I nagle, gapiąc się na nie, pomyślałam, że moje szalone przyjaciółki chyba nieprzypadkowo wybrały dziś akurat takie przebranie dla Alki! Czyżby to był symbol? Czy ten strój miał oznaczać, że wciąż jeszcze byłam małą, niewinną dziewczynką... która niespodziewanie staje przed szansą, by w pełni przeistoczyć się w dorosłą kobietę? Taki rytuał seksualnej trans-inicjacji?
Wciąż spanikowana, ale i radośnie podekscytowana tym odkryciem, zdecydowanym ruchem rozwiązałam kokardy. Co ma być, niech będzie! Na pewno nie zdezerteruję.
– No, to dorastaj, maleńka – powiedziałam do siebie, wchodząc pod prysznic.
Pozwalając gorącej wodzie spłukać ze mnie emocje, zastanawiałam się, jak daleko jestem jeszcze w stanie posunąć się w tej zabawie. Dla relaksu nuciłam sobie – jak zwykle, niemiłosiernie fałszując i mając nadzieję, że dziewczyny nie podsłuchują pod drzwiami – pierwszą piosenkę, jaka mi przyszła do głowy. Zupełnie nie wiem czemu, ale padło na lansowany wówczas powszechnie przez telewizję i radio „przebój” z Kołobrzegu:
Gdy Polska – da nam rozkaz,
to staniemy wszyscy wraz – jak zielony, młody las!
Zgłosimy – się do wojska,
aby socjalizmu bronić bram!
Tylko, że ja – w przeciwieństwie do Adama Zwierza – starałam się wykonywać ten utworek-potworek sopranikiem. No, może tenorkiem, mówiąc uczciwie.
Musiałam wyćwiczyć struny głosowe przed czekającą je próbą...
Z łazienki wymaszerowałam tylko w ręczniku, okręconym wokół bioder – i w owych koszmarnych, różowych klapkach ze sztucznymi kwiatkami. Wilgotne kosmyki lepiły mi się do szyi i barków. Półnaga, mokra i zdeterminowana stanęłam przed Ewą i Dorotą.
– Zgoda! Zrobimy to! – oznajmiłam najwyższym głosem, na jaki mogłam się zdobyć. Dziewczyny zapiszczały, wykonały gest, jakby właśnie wygrały meczbola, cmoknęły się w usta, a potem obcałowały mnie po policzkach i po nosie.
Ciąg dalszy oczywiście nastąpi, drogie Czytelniczki i drodzy Czytelnicy. A kiedy? Gdy tylko Autorka zdecyduje się, które pikantne szczegóły dalszych wydarzeń może Wam ewentualnie ujawnić...