Pamiętnik Alex

1
Trafiłam na forum dawno temu ale czytałam rzadko. Jednak kilka tygodni temu trafiłam na pamiętnik Alex, który czytałam od deski do deski z wypiekami na twarzy. Szkoda aby zniknął po zaoraniu forum. Dlatego wykopałam go z waybackmachine i wrzucę tutaj.

Strzępy pamiętnika:
  • Część 1
  • Część 2
  • Część 3
  • Część 4
  • Część 5
  • Część 6
  • Część 7
  • Część 8
  • Część 9
  • Część 10
    Da się zwiększyć limit URL w poście? Bo jest aktualnie 10 i nie można wrzucić więcej.

    Kod: Zaznacz cały

    [*][url=https://www.crossdressing.pl/viewtopic.php?p=64#p64]Część 11[/url]
    [*][url=https://www.crossdressing.pl/viewtopic.php?p=65#p65]Część 12[/url]
    [*][url=https://www.crossdressing.pl/viewtopic.php?p=66#p66]Część 13[/url]
    [*][url=https://www.crossdressing.pl/viewtopic.php?p=67#p67]Część 14[/url]
    [*][url=https://www.crossdressing.pl/viewtopic.php?p=68#p68]Część 15[/url]
    [*][url=https://www.crossdressing.pl/viewtopic.php?p=69#p69]Część 16[/url]
    [*][url=https://www.crossdressing.pl/viewtopic.php?p=70#p70]Część 17[/url]
    [*][url=https://www.crossdressing.pl/viewtopic.php?p=71#p71]Część 18[/url]
    [*][url=https://www.crossdressing.pl/viewtopic.php?p=72#p72]Część 19[/url]
Ostatnio zmieniony 28 sie 2024, 21:41 przez magda, łącznie zmieniany 6 razy.

Strzępy pamiętnika (1)

2
– Dzień dobry, nazywam się Aleksandra Mayer, to znaczy, eee, Aleksandra Mayerówna, zdałam do trzeciej klasy LO imienia Broniewskiego w Fakowicach...

Dziewczyna, która wypowiedziała te słowa, ujęła końcami palców rąbek sukienki i wykonała głęboki dyg. Natychmiast skrzywiła się do swojego odbicia w lustrze i ponowiła dygnięcie. Tym razem, wyraźnie bardziej zadowolona z efektu, uśmiechnęła się promiennie. Złożyła dłonie na podbrzuszu, przekrzywiła główkę i zalotnie zatrzepotała długimi rzęsami... Stanęła bokiem... znów przodem... zrobiła krok do tyłu...

Widok był tak zaskakujący, że od dłuższego czasu dziewczyna nie potrafiła oderwać się od lustra. Wpatrywała się w nie zdumionym wzrokiem osoby, która widzi coś po raz pierwszy w życiu. Podziwiała szczupłą talię, wdzięcznie podkreśloną krojem żółto-brązowo-czerwonej sukienki, zgrabne kolana i smukłe łydki, miłą, niewinną buzię ze zgrabnym noskiem i niepokojąco zmysłowymi ustami, ładnie zaokrąglone ramiona i długą szyję...

Tak, tak, drogi Czytelniku. Rzeczywiście Ala Mayer widziała to wszystko po raz pierwszy – bowiem nasza bohaterka narodziła się właśnie tego dnia, 22 lipca 1984 roku, przed lustrem w ponurym fakowickim mieszkaniu.

Wcześniej niekiedy zaglądałem do tego lustra ja: Aleksander Michał Mayer, osobnik płci zdecydowanie męskiej. I nie widziałem w swoim odbiciu nic fascynującego. Szczerze mówiąc, wręcz przeciwnie. Zawsze uważałem, że kolega Alek Mayer jest egzemplarzem młodzieńca – najdelikatniej rzecz ujmując – niezbyt udanym. Chude nogi, wąskie ramiona, dziecinna buźka i zbyt mięsiste usta: no, daleko mi było do ideału męskiej urody. Koledzy z klasy i z podwórka prezentowali się moim zdaniem znacznie lepiej, a przy takim – na przykład – kapitanie Żbiku, bohaterskim milicjancie z popularnego wówczas komiksu, wyglądałem po prostu rozpaczliwie.

Ale tego magicznego dnia odkryłem w sobie piękno. Zupełnie przypadkiem. Właściwie z nudów. Ojciec, średniego szczebla aktywista PZPR, czcił akurat na jakiejś wyjazdowej akademii rocznicę Manifestu Lipcowego. Matka, nauczycielka miejscowej podstawówki, wyjechała na dwa dni do chorej kuzynki. Koledzy byli na wakacjach, a ja od rana kisiłem się w domu w sosie własnym. Nadrobiłem zaległości w lekturze, bezskutecznie spróbowałem znaleźć coś wartego obejrzenia na obydwóch kanałach TV, po czym zacząłem zabawy z lustrem.

Na pierwszy ogień poszedł zapasowy, brązowy garnitur ojca (ten lepszy, czarny, świętował ideologicznie wraz z właścicielem). Hmmm, w przydużej marynarce nie wyglądałem zbyt dobrze. Kufajka też mnie nie zadowoliła... a poza tym wybór ciuchów był w domu niewielki. I wtedy zauważyłem domową sukienkę matki, rzuconą w pośpiechu na oparcie kuchennego krzesła. Jakoś tak bez namysłu sięgnąłem po nią, założyłem – potem następną, już z szafy – i trzecią, czwartą...

Tak, ta w żółto-brązowo-czerwone zawijasy była zdecydowanie najlepsza. Zwiewna i kobieca, obcisła w talii i w górnej części bioder, rozszerzając się do dołu świetnie maskowała mankamenty chłopięcej sylwetki. Dzięki obfitej falbanie wokół ramion nie pozwalała zauważyć braku biustu, a ponadto, sięgając nieco ponad kolano, ładnie eksponowała nogi. Niestety – buty matki okazały się na mnie zbyt małe i efekt wysokich obcasów musiałem uzyskiwać, stając przed lustrem na palcach. Było to nieco męczące, ale warte wysiłku: dla tego niezwykłego widoku nie takie wyrzeczenia mogłem ponosić...

Torebka. Na ramię, czy w dłoń? Na ramieniu wyglądała zabawniej. Krótkie, chłopięce włosy nie najlepiej pasowały do całości – trochę pomogła przewiązana wokół głowy opaska z kolorowej chustki. Za to pierwszy w życiu, jeszcze nieudolny makijaż – trochę niebieskiego mazidła na powiekach, tusz do rzęs (nigdy nie wiedziałem, że mam takie dłuuugie!) i karminowa szminka – dał zaskakujący efekt całkowitej odmiany twarzy.

To wszystko, co raziło u chłopaka, u dziewczyny stawało się atutem... więc owego pamiętnego 22 lipca Alka Mayer stała przed lustrem jeszcze długo, strojąc miny i uśmiechając się do swoich marzeń. Była zgrabną, piękną, pewną siebie i szczęśliwą nastolatką. No, z jednym małym problemem... ale o tym tamtego popołudnia starała się nie myśleć.

Nie myślała też wtedy o tym, że niejaki Alek Mayer od małego histerycznie reagował na wszelkie, mniej czy bardziej pozorne, zamachy na jego męską tożsamość. Cierpiał i protestował, gdy w przedszkolu ubierano go w rajtuzki. Fartuszek wywoływał szał, podobnie jak zadawane w dobrej wierze pytania pań w kolejce do mięsnego: „czy to córeczka?” Teraz miało się to nagle zmienić. Ala stawała się naturalnym uzupełnieniem Alka. W końcu nie bez racji mawiają ludzie doświadczeni, że we dwójkę łatwiej i raźniej...

***

Nasza bohaterka niedawno obchodziła dwudzieste urodziny. Była oczywiście mała imprezka i okazja do zwyczajowych podsumowań. Także do opracowania i zatwierdzenia strategii na następne dwie dychy...

Sporo się wydarzyło od 22 lipca 1984. Jest materiał na kolejne "Strzępy"... Ku przestrodze i rozrywce zainteresowanych.

A więc – ciąg dalszy (zapewne) nastąpi. Niebawem.
Ostatnio zmieniony 28 sie 2024, 21:36 przez magda, łącznie zmieniany 1 raz.

Strzępy pamiętnika (2)

3
Od tej chwili pisanie tego pamiętnika przejmuję ja – Aleksandra. Tak chyba będzie lepiej, bo to przecież o mnie chodzi przede wszystkim – o tę dziewczynę, narodzoną tak nagle i niespodziewanie... O Alę, Alkę, Alutkę, Alusię, Aleńkę. Również o Alex. Lubię to zdrobnienie, chociaż wszelką „cudzoziemszczyznę” uważam zwykle za pretensjonalną. Alex to forma w gruncie rzeczy uniwersalna, ani męska, ani żeńska, więc w sam raz pasująca do klimaciku moich zabaw z płcią i do mojej androgynicznej osobowości.

Aleksander, narrator pierwszej części pamiętnika, to nawet poczciwy facet – ale powiedzmy sobie szczerze, zupełnie nieinteresujący. Jak większość chłopów. Co innego ja. No, w końcu mam prawo być nietypowa, a przez to intrygująca, nieprawdaż?

Aleksandrem będziemy się więc dalej zajmować tylko w takim stopniu, w jakim okaże się to absolutnie niezbędne. Zresztą, podczas wydarzeń które zamierzam opisywać, on był po prostu nieobecny. Tak, jakby wyjechał.

Miało to tę złą stronę, że musiałam go w tym czasie kryć przed otoczeniem – czyli właściwie udawać faceta. Chodziłam za niego do szkoły, nosiłam te jego paskudne portki i krzywo wydeptane pepegi, ba – nawet czasem grywałam za niego w nogę z chłopakami i komentowałam z nimi ligę kopaną oraz mordobicia, zwane w tym środowisku meczami bokserskimi... Chwała Bogu, nie miał wtedy dziewczyny, bo jakbym jeszcze musiała chodzić za niego na randki – to już byłoby czyste wariactwo i schizofrenia.

O dziwo, podciągnęłam mu oceny w szkole. Coś w tym jest, że dziewczyny w wieku szkolnym są jednak bardziej pilne i staranne. Hihi... Tyle jego, biedaka, za wszelkie niedogodności związane z moim wtargnięciem w jego życie!

Ta nieobecność Aleksandra wzięła się z tego, że od swoich narodzin miałam dziwne poczucie niespełnienia. Mieszkałam sobie ukryta gdzieś głęboko w cieniu, pokazywałam się tylko Aleksandrowi (i to rzadko)... No nie. Tak dalsze nielzja! Świat zasługiwał na to, by poznać Alkę Mayer! Zaczęła rodzić się koncepcja publicznej prezentacji – Alka musiała wreszcie zrzucić męskie przebranie! Więc wypychałam biednego Aleksandra z naszego wspólnego świata, aż wypchnęłam na jakiś czas całkowicie...

Marzyłam o tym od dawna. Chyba już od momentu, gdy po raz pierwszy zobaczyłam siebie w lustrze – i (uznajcie mnie za narcyza, proszę uprzejmie!) od razu polubiłam tę rezolutną, rozrywkową dziewczynę o sympatycznej buzi, bystrych oczętach i wysmukłej figurze. Nie tylko ja zresztą... Podejrzewam bowiem, że nasz wspólny przyjaciel Aleksander po prostu się we mnie wtedy podkochiwał. To skomplikowana sprawa, pewnie będzie jeszcze okazja do niej wrócić...

Od owego „pierwszego razu” upłynęło kilka miesięcy i znacznie się w tym czasie zmieniłam. Można powiedzieć, dojrzałam jako kobieta. Przede wszystkim udało mi się zapuścić włosy. Teraz miałam już fajne, gęste i połyskliwe, ciemnoblond kudełki sięgające prawie do ramion. Nic specjalnego z nimi nie robiłam, ale jakoś tak naturalnie się same lekko kręciły... Ogromną frajdę sprawiła mi jedna ze szkolnych koleżanek, pół-żartem zazdroszcząc mi „takich” włosów! No faktycznie, sama akurat miała kiepskie, jakby trochę myszowate i rzadkawe... Dla mnie to było super-przyjemne, acz biedny Aleksander (nie wiedzieć czemu?) zaczerwienił się i zapomniał języka w gębie! Hihi, zupełnie tak jak wtedy, kiedy jakiś babon na poczcie zwrócił się do niego per „panienko”...

Owszem, faktycznie Aleksander miał z tymi naszymi wspólnymi włosami znaczny problem. Rodzice nie byli zachwyceni, coś tam przebąkując od czasu do czasu o kretyńskich gustach dzisiejszej młodzieży... i o tym, że kiedyś to by było nie do pomyślenia. Radziłam mu puszczać te teksty mimo uszu. Gorzej, że takie włosy wymagają jednak jakiej-takiej codziennej pielęgnacji, co zwłaszcza rano bywało problemem (a z Aleksandra był i jest niezły śpioch). Trudno.

Poczyniłam też inne postępy. Odkryłam rajstopy. Najpierw parę razy nieśmiało podkradałam matczyne, kiedy – będąc sama w domu – urządzałam autorskie pokazy mody. Był problem, bo oczka leciały na mnie jak oszalałe, na szczęście na matce też, więc się chyba nie połapała. Ale potem z kieszonkowego kupiłam sobie dwie pary własnych rajtek. W tym jedne czarne... Mmmniammm, odkryłam, że nogi wyglądają w nich znacznie lepiej, niż w cielistych. Zamarzyły mi się kabaretki, ale – przypominam – wokół panował głęboki Pe-eR-eL i planowa gospodarka niedoboru, więc bardziej fikuśne rzeczy można było sobie co najwyżej pooglądać na zagranicznym filmie.

Uczyłam się też chodzić na wysokich obcasach. Do pełnych butów matki moje stopy były za duże, ale do sandałków na paseczkach – okazało się – od biedy wchodzą! No, trzeba było trochę poluzować konstrukcję i znosić ból, powodowany wpijaniem się rzemyków w ciało, ale warto było cierpieć! Dopiero teraz widok swoich nóg uznawałam za całkowicie satysfakcjonujący i odpowiednio seksowny. Szpilki miały z 10 centymetrów, za pierwszym razem omal nie połamałam kostek – ale potem poszło mi nadspodziewanie dobrze. W tych sandałkach i w ultra-wąskiej spódnicy krępującej uda zrobiłam po mieszkaniu trasę chyba równą obwodowi równika... aż wreszcie uznałam, że potrafię z wdziękiem maszerować drobnymi kroczkami, z pupą wypiętą do tyłu – jak każda szanująca się laska.

Gorzej było z makijażem. Przyznaję się bez bicia: byłam i jestem wybitnym antytalentem w tej dziedzinie. Poza tym, o ile samo malowanie uznaję za czynność bardzo przyjemną, to demakijaż napawał mnie zawsze zgrozą. W związku z tym, kiedy przebierałam się tylko dla siebie, z malowaniem z reguły dawałam sobie spokój. Co najwyżej – odrobina szminki na wargi. I tak, pardon za skromność, miałam całkiem ładnego buziaczka...

No i nauczyłam się mieć biust! Staniki matki pasowały jak w sam raz, a odpowiednio zwinięta cienka skarpetka, upchnięta w miseczce, dawała dokładnie taki efekt, jaki dzisiejsze gwiazdeczki pop-kultury osiągają przy pomocy silikonu.

Cały czas namiętnie podglądałam i ćwiczyłam drobiazgi: kobiece gesty, techniki siadania, sposób układania rąk i nóg, podnoszenia szklanki, poprawiania włosów. Szlifowałam w ten sposób talent aktorski, który potem nie raz – w różnych sytuacjach – miał mi się przydać w dorosłym życiu. Aleksandrowi zresztą też.

Pozostawało dobrze zaplanować akcję pod kryptonimem „Miss Alex wyrusza w świat”. Nie jestem znowu aż taka wredna, więc postanowiłam zrobić to w sposób możliwie ograniczający ewentualne straty moralne biednego Aleksandra. Pomysł był prosty i naturalny. Prima Aprilis. W naszej poczciwej budzie na szczęście funkcjonował zwyczaj przebierania się w ten dzień w różne dziwaczne stroje... No to ja pójdę nieprzebrana! Tak! Tym razem Ala Mayerówna postanowiła wyjątkowo nie przebierać się za faceta, tylko pójść do szkoły normalnie, jak inne dziewuchy – czyli w kiecce!

Wymagało to załatwienia dwóch spraw. Po pierwsze, przygotowania rodziców (w zasadzie to matki, bo ojciec przeforsował wątrobę i akurat kurował się w szpitalu). Tydzień przed faktem zaczęłam marudzić, że nie mam pomysłu na przebranie, co zapracowana i zestresowana matka zbywała żachnięciem... aż w końcu, zgodnie z moim szatańskim planem, sama palnęła: „a nie zawracaj mi dziecko głowy, ubierz się po prostu w jakieś damskie ciuchy i umaluj!” Co łaskawie zaakceptowałam, krygując się jeszcze dla przyzwoitości przez czas jakiś – oczywiście, w imieniu czułego na punkcie swej męskiej tożsamości Aleksandra.

Druga sprawa była trudniejsza. Potrzebowałam wspólnika-dziewczyny. Raz dlatego, że ubrania matki już mi się opatrzyły, były zresztą niezbyt modne, a ja na tę okazję musiałam wyglądać super! Kobiety to rozumieją, prawda? No i kwestia butów... Przyciasne matczyne sandałki nadawały się do spacerów po domu, ale jako realistka nie wyobrażałam sobie całodziennego łażenia w nich po mieście.

To był kłopot. Nagle: Eureka! Dorota. Córka sąsiadów z parteru, starsza o trzy lata, już studentka, fajna i równa dziewucha, obdarzona wariackim poczuciem humoru. Miała poza tym podstawową zaletę: była wysoka i mocno zbudowana (grała w lidze w siatkę), nóżkę więc – jak się spodziewałam – powinna mieć nie mniejszą, niż Aleksander...

Rozmowę z Dorotą odbyłam z wyprzedzeniem. Zaakceptowała pomysł z radością, twierdząc, że chętnie pomoże, że uwielbia takie numery i że gdyby miała brata, to by go pewnie non-stop przebierała... Wtedy mnie to tylko ucieszyło. Nawet mi do pały durnej nie przyszło, jakie z entuzjazmu Doroty mogą wyniknąć komplikacje w przyszłości... ale o tym przy innej okazji.

Od razu sprawdziłyśmy buty – pasowały idealnie. Umówiłyśmy się więc na próbną „transformację” na popołudnie przed Dniem Zero. Miałam przykazane porządnie ogolić sobie co trzeba i zadbać o bieliznę; Dorota obiecała zająć się resztą.

31 marca... Na szczęście po powrocie ze szkoły byłam sama w domu, matka miała jakąś konferencję pedagogiczną. Do zejścia do Doroty miałam jeszcze półtorej godziny... Zrzuciłam męskie łachy, wzięłam kąpiel i dopełniłam wszelkich toaletowych powinności. Z ciałkiem gładkim jak u noworodka i z wilgotnymi włosami, naga i podekscytowana, rozwaliłam się w fotelu. Duszkiem walnęłam kieliszek wina – na odwagę – i zapaliłam Extra-Mocnego. Zaszumiało mi w głowie niezgorzej.

Potem założyłam biustonosz, damskie majtki i rajstopy.

– Mayerówna! Idziesz w świat! Powodzenia, mała, bądź dzielną panienką... – powiedziałam do siebie miękkim, starannie wyćwiczonym (kontra?) tenorkiem, stojąc przed tym samym lustrem, przed którym zeszłego lata narodziłam się jako dziewczyna.

Korciło mnie, aby pójść do Doroty już w sukience, ale postanowiłam nie przeginać. Krzywiąc się, schowałam swoją kobiecość pod luźny dres. A potem wzięłam głęboki wdech, wyszłam na klatkę schodową i przekręciłam klucz w zamku.

Alka Mayer wkraczała w nowy etap swego dziewczyńskiego życia.

Oczywiście, ciąg dalszy nastąpi – zapewne niebawem.
Ostatnio zmieniony 28 sie 2024, 21:36 przez magda, łącznie zmieniany 1 raz.

Strzępy pamiętnika (3)

4
Dorota złapała mnie za ręce, wciągnęła do mieszkania i – wyraźnie podniecona – zaczęła paplać:

– Wiesz, już wszystko mam przemyślane. Nie wiem tylko, czy lepsza będzie ta czerwona, czy brązowa bluzka... No i kusi mnie, żeby cię ubrać w taką fajną kieckę, mam ją od ciotki z Rajchu, tylko musimy zobaczyć, jak w niej wyglądasz! Mówię ci, super jest! I mam taki fajny cień do powiek, akurat do twojej karnacji... Będziesz Królową Prima Aprilis! A może nawet Miss Szkoły? Kurczę, zmierzysz tę brązową? Ale czerwona, myślę, będzie lepsza...

Z lekka oszołomiona usiadłam na kanapie i czekałam, aż się wygada.

– No czego siedzisz?! Wyskakuj z tego łacha! Mamy kupę roboty!

Posłusznie wstałam i zrzuciłam dres. Czując się ciut idiotycznie, stanęłam przed Dorotą tylko w matczynym, beżowym staniku wykończonym koronką, w skąpych majteczkach i w szarobrązowych rajtkach. Popatrzyła na mnie, po czym wybuchnęła perlistym śmiechem – a ja poczułam, jak solidny rumieńczyk ogarnia mi szyję i twarz.

– Co jest? Coś nie tak?

– Nie, nie... Spokojnie. Wszystko w porządku. Przepraszam cię – Dorota z wolna opanowała śmiech, ale usta wciąż jej drgały, a w oczach błyskały diabliki.

– ...Nnno wiesz... Przyzwyczaiłam się do ciebie jako do chłopaka, a ty mi tu ściągasz portki i nagle jesteś dziewczyną... Cholera! I to ładną dziewczyną! Muszę z tym dojść do ładu... Stałyśmy chwilę w milczeniu. Dorota, też niespodziewanie zarumieniona, nagle obróciła się na pięcie, wybiegła do przedpokoju i wróciła z butami. Z pięknymi, jasnobrązowymi pantofelkami, ze spiczastym noskiem i odkrytą piętą, z kombinacją delikatnych paseczków, zapinanych pod kostką na złotą klamerkę.

– Te włożysz! Obcas nie jest upiornie wysoki, jakoś sobie poradzisz... Zakładaj, a potem wskakuj w spódnicę... Sprawę mam dokładnie przemyślaną...

Faktycznie. Już w niecałe dwie godziny później kwestia optymalnego stroju zaczęła się pomału wyjaśniać. Przymierzyłam w międzyczasie chyba wszystko, co było w szafie, niektóre rzeczy nawet parokrotnie. Jak szalone biegałyśmy między pokojem, w którym rozwłóczone po krzesłach i podłodze fatałaszki tworzyły ciekawą martwą naturę, a dużym lustrem w przedpokoju. Dorota zaczęła mnie już traktować jak dziewczynę, obie przeszłyśmy odruchowo na rodzaj żeński... I zmieniałyśmy zdanie raz po raz, wzajemnie przypisując sobie ślepotę ogólną, daltonizm, brak gustu i inne podobne zalety. Ja dodatkowo, jak każda szanująca się młoda kobieta w podobnej sytuacji, narzekałam na mankamenty swojej figury. Twardo utrzymywałam, że podobny do mnie potwór nie powinien w ogóle wychodzić z domu, nawet w bezksiężycową noc – a jeśli już koniecznie musi, to dla dobra ludzkości powinno się go maskować wojskową pałatką. Na co koleżanka odpowiadała, że co prawda jestem głupia idiotka, ale owszem, trzeba sprawdzić inny wariant...

Stopniowo naszą faworytką stawała się jednak obcisła, szafirowa sukienka z bufiastymi rękawkami. Mnie się podobało, Dorota była skłonna się zgodzić. Wtedy zadzwonił dzwonek. – Rodzice?

– Nie... Wrócą późno. To moja niespodzianka. Czekaj! – rzuciła przez ramię gospodyni, już w biegu do drzwi.

Zostawiła mnie na środku pokoju, fatalnie zaplątaną w ciasnocie rzeczonej kiecki. Ubieranej właśnie po raz czwarty, ale wciąż stawiającej zaciekły opór... Zaskoczona i zdumiona, w popłochu wdarłam się do wnętrza złośliwego ciucha, szczęśliwie nie uszkadzając żadnego szwu. Poprawiałam materiał opięty na udach i pośladkach, kiedy moja kochana przyjaciółka, cała radosna, weszła do pokoju z nieznaną dziewczyną.

– I to jest właśnie nasza Ala... czyli zadanie dla ciebie! Alu, to Bożenka. Zawodowiec od urody!

Znów rumieniec. Dorotę znałam od piaskownicy, a poza tym miałam tydzień na przywyknięcie do myśli, że będzie mnie przebierać. Ale obca baba?! Tego plan nie przewidywał! Na protesty było jednak za późno; Bożenka okazała się fryzjerką wezwaną specjalnie dla dokonania cudu z moimi włosami, wtajemniczoną w sprawę, pełną entuzjazmu i bynajmniej nie zszokowaną sytuacją.

Zanim przystąpiła do dzieła, krytycznie otaksowała mnie wzrokiem.

– Włosy okej, żaden problem... Ale, Dorcia, w tej kiecce to on nie wygląda... Dupy mu brakuje. Musi być coś, co robi bioderka...

Przymiarki zaczęły się od nowa. Tym razem (co trzy damskie głowy, to nie dwie?) poszło jednak sprawniej. Zanim zdążyłam się zbuntować, trzasnąć o ścianę ślicznymi bucikami i jeszcze śliczniejszą sukienką oraz odmaszerować na górę, dziewczyny uznały dzieło za dokonane.

Zostałam zaprowadzona przed lustro. Byłam odziana w rudobrązową, dopasowaną bluzkę z dzianiny, z łódkowatym dekoltem i krótkimi rękawkami, wpuszczoną w spódnicę sięgającą do połowy kolan, bardzo obcisłą w górnej części (dopinałam się na mocnym wdechu!), a od bioder w dół obficie rozkloszowaną. Spódniczka była wzorzysta, na kakaowym tle rozsypywały się drobniutkie, kwiatowe motywy w barwach starego złota, jasnej i ciemnej czerwieni, brązów i błękitów. Dół wieńczyła jeszcze falbana, wykończona delikatną, białą koronką. Wyglądało to zalotnie: jakby spod fałdów spódnicy wystawał skraj haleczki... Talię, i tak efektowną, dodatkowo podkreślał szeroki, brązowy pasek ze skaju, z okrągłą, ciemnozłotą klamrą.

Wszystkie trzy patrzyłyśmy w lustro w aprobatą. Strój był jednocześnie elegancki i bardzo dziewczęcy... Z satysfakcją odnotowałam, że mam najlepsze nogi w towarzystwie. Bożenka chyba też o tym pomyślała, bo warknęła pod nosem, że to niesprawiedliwe, by Bozia takie giry zamontowała do męskiego tyłka. Nie zaprzeczałam.

Mmmniam, teraz by się przydały jakieś ozdóbki...

– Dorcia, do tego te twoje duże, czerwone klipsy, nie? – ta dziewczyna zdecydowanie czytała w moich myślach.

I już po chwili czułam na płatkach uszu miły ucisk... Do kompletu zawieszono mi na szyi sznur drobnych, czerwonych koralików (chyba sztucznych), a na przegub wsadzono wykonane z nich bransoletki. Ech, to była moda...

Bożena rzuciła okiem na zegarek, jęknęła i pociągnęła nas do kuchni. Tu miał się dokonać kolejny etap mojej charakteryzacji.

– Dobra, dziecko, wyskakuj z tych ciuszków, bo muszą być świeże na jutro. Dorcia, daj Ali coś takiego, wiesz, gorszego... I herbaty nastaw – komenderowała.

Po chwili, już przebrana w starą, kraciastą sukienkę z czerwono-niebiesko-białej flaneli, siedziałam na krześle na środku kuchni, pod lampą – a mistrzyni narzuciła mi na ramiona jakąś szmatkę i wzięła się do roboty. W ruch poszły grzebienie, grzebyczki, szczotki i nożyce, a także jakieś obrzydliwie śmierdzące chemikalia. Raz, dwa... i znów marsz przed lustro. Nooo... Wrażenie było niezłe. Bożenka uczesała mnie z asymetrycznym przedziałkiem, włosy z „krótszej” strony zaczesując za ucho i mocując wsuwką, a z „dłuższej” – natapirowane, nastroszone i polakierowane – spuściła ukosem na twarz i na bok. Trochę głupio czułam się z przysłoniętym jednym okiem, ale dziewczyny pocieszały, że do tego się da przywyknąć. Ostatecznym argumentem było to, że ponoć identyczną fryzurkę miała ostatnio na filmie Sharon Stone. Albo Misia Pfeiffer, czy inna gwiazdeczka, naonczas świeża jeszcze i młoda. Nieważne. Fakt, że odmiana była całkowita... a zostawał nam przecież jeszcze makijaż.

– Pazurów ci nie malujemy, bo nie ma co – oceniła sucho Dorota. – Makijaż rano... masz do szkoły na dziesiątą, tak? No to bądź o ósmej u mnie, to zanim wyjdę, to ci zrobię buzię.

– I u mnie o dziewiątej w zakładzie! – dorzuciła Bożenka – Wiesz gdzie? Na Warszawskiej, za spożywczym, jak idziesz do Broniewskiego, to masz po drodze... No co tak patrzysz? Myślisz, że jak wstaniesz z łóżka, to ta fryzura będzie tak samo wyglądała?! Nie, kochanie. Dziś to była próba generalna, fryzurkę na występ to machnę ci jutro... Kurczę, zrobiłabym cię na platynowo. Modny kolor, i świetnie wygląda z takim uczesaniem. Na pewno nie chcesz?

Bardzo chciałam. Ale nie mogłam. Psiakrew!

– Bez jaj... – mruknęłam więc głosem Aleksa, wzbudzając (nie wiadomo, czemu) dziką wesołość obu koleżanek.

Złapałam za dres, w którym przyszłam, ale Dorota wyjęła mi go z ręki.

– Jak chcesz, ale ja bym ci radziła zostać dzisiaj wieczorem w kiecce... i na pewno na obcasach. Poćwicz ruchy i się przyzwyczajaj. W rolę trzeba się wczuć, widzisz, że bycie kobietą to nie taka prosta sprawa...

No, tu byłam gotowa się zgodzić. Do domu wmaszerowałam więc jako dziewczyna, niosąc w rękach ciuchy na jutro i woreczek z biżuterią. Matka patrzyła z niezbyt mądrze rozdziawioną buzią. Westchnęła... po czym stwierdziła, że musi mnie zobaczyć w wyjściowej wersji. Bez protestu (acz i starając się nie okazać nadmiaru entuzjazmu) przebrałam się i założyłam ozdoby. Matka westchnęła jeszcze głębiej...

– Wiesz, kiedyś bardzo chciałam mieć córkę... Ale jak sobie teraz na ciebie patrzę, to chyba bezpieczniej mieć syna. Jakbyś naprawdę był dziewuchą i tak wyglądał, tobym już pewnie była babcią...

Roześmiałyśmy się obydwie. A potem założyłam domową sukienkę od Doroty, na nią fartuszek i stanęłam do mycia naczyń. Całując matkę w policzek powiedziałam:

– Raz w życiu czuj, że masz córeczkę... w takim razie...

Matka, paląc papierosa, patrzyła z uśmiechem, jak się krzątam po kuchni.

– Poprasujesz też?

– A nie szkoda ci ciuchów?

I znów obie się śmiałyśmy. A potem, lekko przytulone do siebie na kanapie, obie w domowych kieckach, obejrzałyśmy jakiś nieważny film... Ona pojadała czekoladopodobne ciasteczka, nabyte okazyjnie – ja odmówiłam z oburzeniem, twierdząc, że muszę teraz na serio dbać o linię.

Matka na dobranoc pocałowała mnie w policzek. Nie robiła tego od lat.

– Wiesz, fajnie byłoby jednak mieć córkę. I śliczna dziewczyna z ciebie... Ale uważaj: chcę mieć wnuki... Rozumiesz?

Skinęłam głową i w milczeniu oddałam jej pocałunek. Mama nigdy więcej nie wróciła do tej rozmowy. Ja też.



Ciąg dalszy – jak zwykle – nastąpi. I to zaraz, bo jest prawie gotowy...
Ostatnio zmieniony 28 sie 2024, 21:37 przez magda, łącznie zmieniany 1 raz.

Strzępy pamiętnika (4)

5
1 kwietnia 1985. Świat jest piękny. Elektrownia w Czernobylu jeszcze nie pieprznęła i nie trzeba pić jodu. Zły wujek Reagan już trochę odpuścił i polskie kurczaki znowu mają paszę. Dobry wujek, towarzysz generał Jaruzelski, zapowiedział dalszą normalizację i drugi etap reformy. Słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, a radosna Alka Mayer maszeruje do szkoły. Wiosenny wiaterek bawi się falbaną jej spódniczki, obcasy wystukują na chodniku równy rytm. Dziewczyna uśmiecha się do przechodniów, niektórzy odpowiadają tym samym... ale nikt nie zwraca na nią jakiejś szczególnej uwagi. Jeśli już ktoś spojrzy dokładniej, odwróci się potem, nawet odprowadzi ją kawałek wzrokiem – to wyłącznie dlatego, że przecież miło jest popatrzeć na araby w galopie, na kliper pod żaglami, na przystojną, młodą kobietę, defilującą z wiatrem we włosach...

Chyba. Przynajmniej tak mi się wydawało. A jeśli nawet nie było dokładnie tak, to przecież bez znaczenia. Szłam, stukałam, cieszyłam się szelestem rajstop na udach, rozdawałam uśmiechy paniom, panom i dzieciakom – i byłam bezgranicznie szczęśliwa.

Rano oczywiście zaspałam. Prawie prosto z wanny, w biegu upinając klipsy, wpadłam do Doroty. Dostałam łyk cienkiej kawy z jej kubka, odrobinę pudru na twarz i delikatny cień na powieki. Potem był tusz do rzęs („Jeeezu, ależ ty masz rzęsy, Alka, pożycz trochę tego wachlarzyka...”) i ciemnoczerwona, błyszcząca szminka.

– Masz usta dziwki – niespodziewanie stwierdziła Dorota w trakcie robienia mi makijażu, zabawnie przekrzywiając głowę i przypatrując się efektom swojej pracy (do dziś nie wiem, czy był to komplement...) – a właśnie, z innej beczki, zapomniałam cię wczoraj zapytać, masz zapasowe rajtki? Nie pomyślałaś, bido jedna? No, to trzymaj, wrzuć sobie gdzieś do torby, kolor podobny, w razie czego mi odkupisz.

– Właśnie... Dorota, włożyłaś w to tyle wysiłku – jak ja ci się odwdzięczę?

– Spokojnie. Mam plan. Starzy od dawna mnie gonią, żebym posprzątała po zimie altankę na działce... Straszny tam gnój. Cały dzień babrania się w śmieciach, jak obszył. Pojmujesz? Pojmowałam. Kurza morda! Ale, czegóż się nie robi, by być kobietą... Psiakrew. Mogła wymyślić coś innego. Cholera jasna!!!

Uśmiechnęłam się promiennie i kiwnęłam główką na znak zgody...

Poranek był chłodny, więc na drogę dostałam jeszcze zgrabną, króciutką kurteczkę z brązowego zamszu. Odprowadziłam Dorotę na przystanek. Szłyśmy pod rękę, zwalniała, kombinowała, badała rytm moich kroków, kątem oka obserwowała, jak radzę sobie z poruszaniem się w spódnicy i na wysokim obcasie. Sprawdzian chyba wypadł dobrze, bo na widok autobusu musnęła wargami mój policzek, rzuciła „bywaj” i bez najmniejszych objawów niepokoju zostawiła mnie samą.

OK. Teraz targ po drugiej stronie ulicy, powinny być jakieś baby z kwiatami („aaa, pamiętaj Aluś, Bożence trzeba coś dać, jakiś drobiażdżek, byle nie słodycze, bo ona się odchudza”) – i pierwsza, bojowa próba tego dnia. Zaliczone, wyjęłam wybraną wiązaneczkę z wiadra, babina nie patrząc na mnie warknęła cenę, nie patrząc wzięła monetę. Też było się czym stresować...

Druga próba była gorsza. Przed zakładem fryzjerskim zwolniłam kroku... Wejdę – nie wejdę? No muszę, bo wczorajszą extra-fryzurkę faktycznie szlag trafił po porannym myciu włosów. Coś tam z Dorotą zrobiłyśmy, ale to nie to.

No, mała. Odwagi. Przecież chcesz? Nie mów, że cię to nie kręci. Damski zakład fryzjerski. Baby pod kloszami. I ty między nimi, w dziewczęcych fatałaszkach, w pantofelkach na szpilce, z makijażem na buzi... Stuprocentowa kobieta. Panna Ala Mayerówna.

A jak mnie te baby rozpoznają? Zorientują się? Trzeba powiedzieć „dzień dobry”. A mutacja zrobiła swoje. Niby umiem napiąć struny głosowe i mówić znacznie wyżej, niż normalnie, ale nie chce mi się wierzyć, że ktoś to kupi. Ale będzie obciach...

Drzwi. Raz kozie śmierć. Weszłam. Uffff...

Zakład pusty o tej porze, Bożenka z koleżanką nad herbatą, milcząco machnęłam dłonią zamiast powitania, ona podbiegła, cmoknęła mnie z wyskoku...

I oto: kochana fryzjereczka szczebiocze, że piękne kwiatki i że niepotrzebnie – ale, że to miłe, że co za czasy – że dżentelmenem bywa już tylko kobieta i tak dalej... A ja nie słucham, bo patrzę na tę drugą. Kurczę, ona mieszka w sąsiedniej klatce, nie miałam pojęcia, gdzie pracuje, spotykamy się na zakupach w osiedlowym sklepiku, zna mnie jako Aleksa, parę razy zdarzało się nam zamienić kilka słów...

Mało dziewczęcym skokiem dopadłam fotela i pochyliłam głowę, oczekując kompromitacji. Ale mój Anioł Stróż był tego dnia na posterunku. Druga fryzjerka, zaczytana w gazecie, nie zwróciła najmniejszej uwagi na klientkę koleżanki. A potem wstała i poszła na zaplecze. Dwa zero dla Aleksandry...

– Ona wie? – szepnęłam.

– No coś ty... A mam jej powiedzieć? – zachichotała, drocząc się ze mną, Bożenka.

Kończyła już moją fryzurę, gdy pojawiła się pierwsza „normalna” klientka, zaraz po niej druga. Moja sąsiadka wychynęła z zaplecza i wzięła się do pracy... ale ja już byłam Alą. Dziewczyna nawet na chwilę zatrzymała na mnie wzrok, w którym było pytanie „skąd ja cię znam?” – ale najwyraźniej nie znalazła odpowiedzi i zajęła się czymś innym. Po chwili, zadowolona ze swego nowego odbicia w lustrze, mogłam już cmoknąć się pożegnalnie z Bożenką i wybiec na ulicę.

Szkoła... No, tu już zero stresu. Stare, ponure gmaszysko było tego dnia zaludnione najprzeróżniejszymi dziwadłami – i na tym tle, nawet gdybym prócz kiecki miała wąsy i indiański pióropusz, i tak prezentowałabym się zupełnie normalnie. Stara woźna Mazurkowa na mój widok sapnęła współczująco:

– A ty, dziecinko, czegoś się dzisiaj nie przebrała? Przecie to Prima Aprilis... Nie miałaś w co, bidulko? Aaa, widzę, żeś się wymalowała! No tak, w twoim wieku też marzyłam, żeby już być dorosłą kobietą...

W klasie zaliczyłam pełny sukces towarzyski. Co prawda, oprócz mnie jeszcze niejaki Mareczek wpadł na pomysł damskiego przebrania, ale pod względem jakości wykonania został w tyle o trzy długości...

Faceci usiłowali spacerować ze mną pod rękę. Kurdupli dumnie spuściłam po brzytwie, zaszczytu defilady przez korytarz „z taaaką laską” dostąpili jedynie dwaj wyżsi ode mnie (pomimo moich obcasów) koledzy. Mniejsi rekompensowali to sobie, klepiąc mnie czule po tyłku i łapiąc za biust – co znosiłam z godnością i tylko raz dałam takiemu w pysk...

Te szczeniackie pieszczoty były na swój sposób przyjemne – dawały mi poczucie większej kobiecości. O, młodzieńcza głupoto...

Za to z jednym z wysokich, Januszem Gilewiczem, nawet odtańczyłam walczyka. Próbowaliśmy też kankana na ławce, ale nie wyszedł. Co prawda moja spódniczka z falbaną świetnie się nadawała do rzeczonej choreografii, ale żadne z nas nie znało kroków...

Z drugim „dużym” – Jackiem Paprotą, szkolnym amantem i obiektem westchnień żeńskiej części klas licealnych I-IV – niestety nie udał się żaden taniec. Jacunio był pod specjalną opieką swej aktualnej właścicielki, Edytki Wachowiak... i ledwie cmoknął mnie w dłoń i objął w pasie, został niezwłocznie i brutalnie odholowany. Cóż – Edytka widocznie wyszła ze skądinąd słusznego założenia, że nieważna płeć, ważne uczucie... i postanowiła kasować w zarodku każdą konkurencję. Zdaje się, że mają dziś domek z ogródkiem i piątkę dziatek...

O ile zainteresowanie chłopaków Alką Mayer wygasało stopniowo po pierwszej przerwie – to z klasowymi dziewczynami było wręcz przeciwnie. Zaczęło się od fachowej recenzji mojego przebrania. Największą zazdrość wzbudziły buty. Na drugim miejscu uplasowała się spódniczka („dowiedz się koniecznie, gdzie kupiona, dobrze?”) Chwalono też fryzurkę i makijaż, natomiast bluzka – ku mojej furii – została oceniona przez areopag panien jako „zbyt ciotkowata i dobra raczej dla starej baby”. Phi! Ekspertki od siedmiu boleści!

Powoli, ale skutecznie wciągał mnie dziewczyński „krąg”... i nawet się nie obejrzałam, jak po czwartej lekcji wylądowałam na papierosie w damskim kibelku. Jakoś tak naturalnie się to wydarzyło... Po prostu, szłyśmy sobie rozchichotaną grupką, trzymając się pod ręce i plotkując, skręciłyśmy, weszłyśmy, zapaliłyśmy. Plotkując i chichocząc dopaliłyśmy i wyszłyśmy... I dopiero wtedy któraś z dziewczyn się zorientowała, że była wśród nich jedna „nietypowa”. No, i miałyśmy z tego niezły ubaw!

Nauczyciele różnie reagowali na nasze wygłupy. Ponura biologica starała się nie przyjąć do wiadomości wyjątkowego charakteru dnia i po prostu zrobiła swoje. Natomiast historyczka bawiła się z nami... Gdy wywołała mnie do odpowiedzi („a teraz Ala Mayerówna proszę... powiedz nam, dziewczyno...”), wstałam i odpaliłam bez namysłu:

– Ja, Pani Psorko?! Ja dzisiaj jestem nieprzygotowana, bo miałam wczoraj randkę z super-facetem!

Pani Profesor grzecznie przeprosiła i kazała mi siadać, uznając, że jest to istotna przyczyna zwolnienia od odpowiedzi.

– Aaala! A ile bierzesz za godzinę takiej randki? – rechotała męska część klasy...

Potem był jeszcze grupowy wypad na lody. I znów jakoś dziwnie wylądowałam wśród dziewczyn, tym razem wtulona na ciasnej ławce cukierni pomiędzy Beatę i Magdę... I faceci zmyli się zaraz na piwo, a myśmy zostały... chichocząc i plotkując o menach, ciuchach i kosmetykach, o jakimś filmie o miłości, o wierszach Baczyńskiego i o książkach Musierowicz... I było mi cholernie dobrze.

– Zaraz, moment... Stary, czy ty aby nie przeginasz? Jak tak dalej pójdzie, to skarpetki w staniku nie będą już wcale potrzebne, bo ci cycki nagle same wyrosną, jak się za bardzo wczujesz... – niespodziewanie zamruczał głos wewnętrzny barytonem Aleksandra.

– O! Aleks... To ty żyjesz? Nie łam się, przecież to tylko zabawa... – zaszczebiotała w odpowiedzi Alka.

Zabawa zabawą... Ale poczułam, że pora na chwilę samotności. Za dużo się wydarzyło od wczoraj, parę rzeczy trzeba było przemyśleć. Pożegnałam dziewczyny (z obowiązkowym cmokiem w kierunku ucha) i spacerkiem ruszyłam do domu...

Zboczeniec. No, miły człowiek. Ciota. Mężczyzna powinien być wojownikiem, a nie malować sobie ryło i przebierać się w falbaneczki, bufki i koroneczki. I tak dalej...

Nie. Wcale nie. Fajna zabawa. Nieszkodliwa przecież. Wojownikiem potrafię być, jak trzeba, a na razie nie muszę...

I to odbicie w szybie wystawowej: mmmniammm! I ten stuk pantofelków. I ten wiatr pod spódnicą, pieszczący uda i pośladki. Klips ocierający się o obojczyk przy ruchu głowy. Zresztą, co ja się będę rozpisywała... Przecież wiecie, prawda? A kto nie wie, niech żałuje.

Z rozważań wyrwał mnie pisk opon o metr ode mnie. Jakim cudem nie rypsnęłam jak długa i nie połamałam nóg, wykonując w szpilkach instynktowny odskok, nie wiem sama do dziś. Znów Anioł Stróż się zlitował... No tak, zamyślona i tępo wpatrzona w nogi laseczki idącej trzydzieści metrów przede mną, wlazłam (jak ta krowa) na pasy już na czerwonym świetle! Cóż, nogi były w mini i dobre. W przeciwieństwie do wściekłej mordy taksówkarza, rozmiar maxi, wychylonej z okna białego „poloneza”:

– Jak leziesz, idiotko?! Chłopa ci może trza?! A do garów, dzieci niańczyć, a nie pod kołami się szwendać!

Pchnięta impulsem, bez namysłu, zamiast albo przeprosić, albo odpyskować... uśmiechnęłam się ładnie, podniosłam dłoń do ust, czerwonymi wargami wykonałam w powietrzu przepiękne „buzi” i chuchnięciem posłałam je taksiarzowi. Zgłupiał i zastygł z rozwartą paszczą.

Rozejrzałam się. Taksówka stała, a kierowca dochodził do siebie, wietrząc czarne uzębienie. Na przeciwległym pasie stał „maluch”, zza kierownicy którego starszy pan w kapeluszu gapił się w mój biust i uprzejmym gestem zapraszał, żebym szła dalej mimo czerwonego, on przecież poczeka... i pomarzy sobie, patrząc na mój tyłeczek i nogi znad kierownicy. Za obydwoma autami narastała kolejka innych. Odezwały się jakieś klaksony. Trzeba było coś z tym zrobić...

– Uważaj trochę, dziewczyno, za młoda jesteś przecie i za ładna, żeby się dać tak po prostu zabić... – to mój taksiarz odzyskał mowę.

Jaki milutki, hihi... Uśmiechnęłam się powtórnie i (w trosce o płynność ruchu w centrum miasta) tanecznym kroczkiem opuściłam wreszcie skrzyżowanie. Po drodze puściłam oko do pana w „maluchu” i też posłałam mu całuska. To pewnie przypadek, ale zaraz potem, przy próbie ruszenia, zgasł mu silnik. Klaksony wyły za moimi plecami już na dobre...

Oddaliłam się co-nieco, znalazłam ławkę i usiadłam. Zdecydowanie, miałam nowy materiał do przeanalizowania (ech, potęgo kobiecości...) – ale nie chciałam już ryzykować myślenia i chodzenia naraz. To widać za dużo dla panny w moim wieku.

– Jak czołg T-34 pierwszych generacji... – powiedziałam do siebie – ...albo jechał, albo strzelał...

Słoneczko świeciło, ptaszki śpiewały, w Czernobylu dojrzewała katastrofa, a ja – Alka Mayerówna – siedziałam na tej ławeczce i myślałam. Nonszalancko zarzuciłam nogę na nogę, poprawiłam falbanę spódniczki i zapaliłam papierosa. Nie zdążyłam się zaciągnąć trzeci raz, gdy...

– Sodomia-gomoria, już za grosz przyzwoitości, żeby się kobieta tak w miejscu publicznym rozwalała... i to jeszcze z papierochem... Wstydu toto nie ma... – babcie, okupujące sąsiednią ławkę, były z lekka zgorszone moim zachowaniem.

Oszczędziłam starszym paniom zarówno całusa, jak i riposty sznaps-barytonem. Spokojnie dopaliłam papierosa, peta grzecznie rozgniotłam o beton i wyrzuciłam do kosza, po czym ruszyłam do domu. Okazuje się, że na świeżym powietrzu nie jest się łatwo skupić – zwłaszcza ładnej kobiecie... Może więc w zaciszu czterech ścian? Też nie było mi dane.

Już z daleka widziałam idącą z przeciwnej strony Dorotę. Jakbyśmy się umówiły... Szła z drugą dziewczyną. Im były bliżej, tym ta druga robiła się piękniejsza... a ja, nie wiedzieć czemu, wciągnęłam brzuch, wypięłam pupcię, poprawiłam dłonią włosy i zaczęłam staranniej stawiać kroki.

Była wyższa od Doroty o pół głowy (a obie miały podobnej wysokości szpile, gdzieś po 12 centymetrów). Na mnie też patrzyła z góry... Licząc moje 177 plus jakieś 8 obcasa, to dawało imponujący wynik! Aż się zastanowiłam, czy to aby nie przebrany facet, ale nie – wąziutkie, niebieskie dżinsy nie tylko eksponowały świetne nogi... wyraźnie można było ocenić delikatne zaokrąglenie bioder i bezdyskusyjną płaskość podbrzusza. Pod czarnym, elastycznym golfikiem rysowały się kształtne piersi, ewidentnie pozbawione ochrony stanika... ale najlepsze było powyżej. Piękna, rasowa twarz o wyraźnie orientalnym rysie, wielkie, ciemne, ciut skośne oczy, lekko zadarty nosek, śniada cera, dyskretny makijaż, krótkie, zupełnie chłopięce, granatowo-czarne włosy o niezwykłym połysku. Poezja.

– Ewa jestem!

Miała silny, niemal męski uścisk dłoni. Tym razem nie było żadnego cmokania się w uszko. Ach tak, koleżanka Doroty z drużyny. Siatkarka. Reprezentantka... No, prawie. Mieli ją powołać na ostatnie zgrupowanie, ale nie powołali. Idioci. Ja bym ją powołała, nawet jakby nie umiała trafić w piłkę...

– A to moje dzieło... Niezła laseczka, nie, Ewuś? – Dorotka najwyraźniej zdążyła wtajemniczyć koleżankę w szczegóły naszej akcji.

Cholera, lepiej byłoby cię spotkać, zjawiskowa Ewo, nie będąc w makijażu. Kurczę, ja w kiecce, ona w spodniach. Ale numer...

Już po chwili siedziałyśmy u Doroty w pokoju. Jej mama wniosła herbatę („macie, dziewczyny, bo wy pewnie prosto z uczelni... a nie zjadłybyście czego?”) ... i nie poznała mnie?! Z odległości metra? Sąsiada, którego przecież zna od lat?! Wzięła mnie za studentkę, koleżankę córki. Jezu, ten świat oszalał...

Swoją drogą, strój, makijaż i sztuka fryzjerska czynią cuda.

Musiałam opowiedzieć dziewczynom wszystko po kolei, ze szczegółami. Zaśmiewały się do łez: z moich przeżyć u fryzjera, z kankana i zazdrosnej Edytki, z wizyty w damskiej toalecie i z zatrzymanego ruchu na skrzyżowaniu. Potem zeszło na inne tematy... i znów ani się obejrzałam, jak stanowiłam integralną część damskiego zespołu plotkarskiego. Ewa miała podobne do Doroty poczucie humoru, więc – nadając na tych samych falach – po kwadransie czułyśmy się ze sobą, jak stare kumochy... I za oknem zapadał zmierzch, a my pytlowałyśmy w najlepsze.

Ale tym razem wewnętrzny głos Aleksandra nawet nie mruknął. Czyżby dlatego, że gdy Ewa – chyba w normalnym dziewczęcym odruchu – wzięła mnie w pewnym momencie za rękę, a po chwili zaczęła od niechcenia bawić się kosmykiem moich włosów, zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego?

Teraz to już ja, wcale nieprzypadkowo, szukałam fizycznego kontaktu z Ewą. Ja, Alka – czy on, Aleks? Nieważne. Któreś z nas, a może oboje? Sięgając po szklankę, oparłam dłoń na jej kolanie. Okej, nie zareagowała. Potem, przepuszczając Dorotę sięgającą po coś na półkę, przytuliłam się biodrem do biodra i ramieniem do ramienia... Nie odsunęła się, a miała gdzie. To fascynujące, że kobiety nie razi fizyczny kontakt z inną kobietą (ani z chłopakiem, przebranym za kobietę, okazuje się...) Facet, do którego przysuwa się drugi samiec, odskakuje albo odpycha. A one nic... Przytulają się i całują...

W końcu rozsądek wziął górę. Dziewczyny zmyły mi makijaż i pomogły trochę przywrócić fryzurę do normalności. Oddałam Dorocie biżuterię i poszłam na górę się przebrać.

Kiedy po kilkunastu minutach Aleksander, w sztruksowych spodniach i flanelowej koszuli, niosąc pod pachą zawiniątko z butami, spódnicą i bluzką, zapukał do mieszkania Doroty, otworzyła mu jej matka. Patrzyła na chłopaka dziwnie... chyba dopiero teraz zaczęła coś kojarzyć...

Aleks przeszedł przedpokój, nacisnął klamkę i wszedł do pokoju koleżanki. Ewa i Dorota odskoczyły od siebie na kanapie. Dorota, odbierając ciuchy, poprawiała włosy.

– To co, w sobotę na działce, drogi kolego?

– Płacę swoje długi... Masz tam już prawie porządek – uśmiechnął się.

I bardzo długo nie mógł potem zasnąć, pomimo zmęczenia. A rano, po przebudzeniu, ze zdziwieniem skonstatował, że nie śniły mu się wcale przebierankowe ekscesy, jak mógł się spodziewać. Śniła mu się Ewa. Całująca się z nim namiętnie w jakiejś romantycznej scenerii.



No teraz, to ciąg dalszy z całą pewnością powinien nastąpić – bo inaczej byłoby to lekkie świństwo wobec czytelnika, nieprawdaż? Więc nastąpi. Spox.
Ostatnio zmieniony 28 sie 2024, 21:37 przez magda, łącznie zmieniany 1 raz.

Strzępy pamiętnika (5)

6
Ewa. Piękna, inteligentna, dowcipna i wysportowana. Przysłoniła Aleksandrowi wszystkie wrażenia, związane z udanym, szkolnym Prima Aprilis i z moim publicznym debiutem – ależ byłam na niego za to wściekła!

Jak to? Mnie, Alkę Mayerównę, w końcu też nie najbrzydszą i nie najgłupszą, tak odesłać do kąta? W czym niby ta Ewka była ode mnie lepsza? No, poza tym, że ona istniała realnie, oczywiście!

Zdecydowanie, nasz drogi Aleks był wobec mnie nie fair. Musiałam coś z tym zrobić...
Tymczasem wszystko wydawało się wracać w utarte koleiny. Primaaprilisowe szaleństwa popadały w zapomnienie – były inne problemy. W Polsce, w połowie lat 80-tych XX wieku, tak zwana „proza życia” była wyjątkowo prozaiczna, siermiężna i beznadziejna. W sklepach wciąż najbardziej dostępne były... ekspedientki, a Stanisław Bareja wcale nie musiał wymyślać gagów do swych filmów. Wystarczyło, że obserwował rzeczywistość.

Występu Aleksa w dziewczęcych fatałaszkach jakoś nikt specjalnie nie komentował, ani w szkole, ani w domu. Raz tylko któraś z nauczycielek przejęzyczyła się, zwracając się do niego w żeńskiej formie – po czym żartobliwie dorzuciła: „no bo przecież taka śliczna pannica z ciebie była” – na co chłopak żachnął się, ale i uśmiechnął w duchu.

Aleksander znów chodził na lekcje (albo i nie), czytywał zupełnie nieodpowiednie książki, grywał z kumplami w piłkę, gadał o samochodach... i kombinował, w jaki sposób podtrzymać znajomość z Ewą. Nie raz i nie dwa śniła mu się śliczna buzia o egzotycznej urodzie, długie nogi i małe, sterczące pod obcisłym sweterkiem piersi. Śniło mu się też, że zdejmuje z dziewczyny ów sweterek – że całuje zmysłowe, rozchylone usta – że wędruje dłonią po smagłej skórze uda – że dobiera się wargami do tych ekscytujących sutków...

Jak kończą się takie sny u nastoletnich młodzieńców – wiadomo. Aleks męczył się okrutnie, fizycznie i psychicznie, a ja – naburmuszona i ciężko obrażona za brak zainteresowania moimi potrzebami – siedziałam sobie cicho w zakamarkach jego duszy.

No, do czasu oczywiście. Wytrzymałam chyba z tydzień. Potem nieśmiało zaproponowałam Aleksowi jakąś małą przebierankę dla rozrywki.
Ale chłopak zbyt mocno pamiętał swój rumieniec wstydu, gdy – wymalowany jak primadonna i odziany w spódniczkę z falbaną – pierwszy raz podawał rękę pięknej Ewie. Pamiętał jej chichot, gdy obie z Dorotą mówiły do niego „laleczko”. Pamiętał ironiczne – jak sądził – pytanie, czy ma chłopaka.

Nie był gotowy do mojego powrotu. Odmówił z oburzeniem. Cóż, jego problem. Ja – swoim dziewczęcym serduszkiem – przeczuwałam coś, co Aleksowi nie przyszło wtedy do głowy. Tymczasem ten biedak był całkowicie bezradny...
Rozpaczliwie poszukując okazji do spotkania z Ewą, wybrał się nawet na ligowy mecz siatkówki, choć ta dyscyplina jakoś nigdy go specjalnie nie interesowała – no i tkwił na trybunie jak kretyn, z rozdziawioną gębą, wpatrując się w swoją platoniczną miłość i wzdychając. Ewa (w seksownie skąpym, granatowym stroju) szalała na parkiecie, blokowała, ścinała i serwowała – a Aleks siedział i marzył. Zapatrzony w to młode, gibkie, dziewczęce ciało, nie zauważył nawet, która drużyna ostatecznie wygrała mecz. Zapamiętał natomiast na długo każdy ruch i gest, każdy grymas i uśmiech jednej, jedynej zawodniczki.

Potem dziewczyny zniknęły w szatni – a on nie zdobył się na odwagę, by pójść tam za nimi, albo by zaczaić się na ukochaną przed wyjściem z hali. Posępny i wściekły na siebie, ćmiąc extra-mocnego bez filtra, powlókł się do domu. Tam zwalił się na kanapę w swoim pokoju i tępo wbił wzrok w sufit.

No, nie było dobrze... Żal mi się go zrobiło. Kiedyś, kurczę, nie był takim fajtłapą – miał normalne kontakty z dziewczynami i nawet jakieś doświadczenia, które z lekką przesadą można było nawet nazwać seksualnymi... a tu nagle taka blokada!? Postanowiłam działać. Musiałam tylko znaleźć odpowiedni moment.

Okazja trafiła się wcześniej, niż mogłam oczekiwać. Minęło znów parę dni i Aleks – po raz kolejny – pokłócił się z ojcem. Oczywiście o politykę. Stary nie był ślepy, wiedział, co się w kraju dzieje... ale trudno, żeby pokornie znosił od gówniarza epitety pod adresem systemu, w który zaangażował się po uszy. Aleks miał niewyparzoną gębę i nie poprzestał na systemie; co gorsza, przejechał się też po ludziach, systemowi służących. I tu było już gorzej. Ojciec bowiem kochał generała Jaruzelskiego miłością ślepą (acz, przyznaję, nie całkiem bezinteresowną). Kiedy młody wypalił coś w swoim stylu: że nasi generałowie dobrzy są do liczenia żołnierskich gaci w koszarach, a nie do rządzenia państwem w XX wieku – awantura osiągnęła niespotykane natężenie. Matka zmyła się do kuchni, ojciec wyciągnął z szafki flaszkę czystej i pił na uspokojenie, a Aleks cytował mu Marksa, udowadniając, że realny socjalizm ma się do socjalizmu naukowego tak, jak krzesło elektryczne do krzesła w jadalni. Stary w odpowiedzi barwnie go zwyzywał (było coś o wichrzycielach, idiotach, chuliganach, elementach antypaństwowych, dupkach, szkodnikach, darmozjadach i niepoprawnych marzycielach), a pewnie by nawet spróbował przylać synowi, gdyby nie to, że pod koniec półlitrówki widział już co najmniej dwóch Aleksów i chyba bał się spudłować. O, to było dobre wprowadzenie do mojego planu...

Następnego dnia rano skacowany ojciec zwlókł się z wyra i podążył do swojego Komitetu, matka pobiegła uczyć dzieci o pszczółkach i kwiatkach – a Aleks, w głębokim przekonaniu, że cały świat jest do d..., oczywiście postanowił powagarować. Już byłam na dobrej drodze. Wiedziałam, co mu pomoże na chandrę!
– Chłopie, Ewa ma cię gdzieś, starzy są beznadziejni, komuna będzie gniła jeszcze dwieście lat, GieKSa dostała w derbach 3-0 w plery... co ci zostało przyjemnego? – zapytałam cichutko, najsłodszym głosikiem, na jaki zdołałam się zdobyć.

I to był strzał w dziesiątkę. Po paru minutach znów żyłam, znów byłam realna. Stałam przed lustrem, ubrana w elegancką, wiśniową sukienkę matki i w czarne rajstopy, na nogach miałam upiornie ciasne sandałki na wysokim obcasie, i w dodatku robiłam makijaż. No, jak zwykle nie wyszedł mi najlepiej – ale nic to. I tak się sobie podobałam. Jeszcze włosy... Rozpuszczone? Nie, to zbyt banalne. Koński ogon? Spróbujmy. Hmmm, nieźle. Klipsy do tego, jakieś duże. O, te brązowe pierścienie z bursztynu – bardzo dobrze. Alka Mayer zmartwychwstała! Hurra!

Jeszcze jeden rzut oka w lustro... OK, laska jesteś, kochanie. Potem papieros. No, życie znowu było piękne.
Nie zdążyłam się nawet porządnie nacieszyć tą konstatacją, gdy zabrzęczał dzwonek u drzwi. W pierwszej chwili wpadłam w panikę. Matka? Ojciec? Nie, mało prawdopodobne, oboje mają klucze – a powinni spodziewać się, że Aleks jest w szkole, więc raczej od razu otwieraliby zamki, a nie dzwonili. Opanowałam beznadziejny odruch pospiesznego zdzierania z siebie fatałaszków i – najdelikatniej jak umiałam, modląc się, by nie zaskrzypiała jakaś sucha klepka w podłodze – podeszłam do drzwi. Na szpilkach nie było to łatwe, ale udało się. Przytknęłam oko do wizjera i zobaczyłam Dorotę.

Wysoka i zgrabna, w zwiewnej, zielonej sukience i z burzą rudych włosów, wyglądała uroczo. Ale do mojej świadomości ten fakt akurat wtedy jakoś się nie przebił.
Pierwszy odruch – siedzieć cicho i nie zdradzić swojej obecności w mieszkaniu. Ale nie... Coś mi nie pozwoliło. Może kobieca intuicja? A może po prostu było mi już wszystko jedno? Nie zastanawiałam się specjalnie nad tym, co robię. Wzięłam głęboki wdech, przekręciłam gałkę zamka i zamaszyście otworzyłam drzwi. Dorota – widząc przed sobą postać, która bez wątpienia była jej sąsiadem, Aleksandrem Mayerem, acz ubraną i umalowaną jak przystało Ali Mayerównie – lekko zdębiała. Jednak miała refleks. Wskoczyła do środka, zatrzasnęła drzwi i popatrzyła na mnie badawczo.

– Aleks... to znaczy, Alka... Ty tak, sam, z siebie... bez okazji... też?
– Tak. Jak widzisz. Ale ja ci wytłumaczę...
– Cholera, tak się domyślałam... Za dobrze sobie radziłeś jako dziewczyna, wiesz, chodzenie na obcasach przede wszystkim, ale i gesty, sposób siadania i tak dalej. Musiałeś wcześniej ćwiczyć, nie? Dawno to robisz? Starzy wiedzą? Ale, do diabła, jednak mnie zaskoczyłeś! Wiesz, czytałam o takim jednym w „Kobiecie i Życiu”... Słuchaj, czy ty... Czy ty chcesz zmienić płeć? A, fatalnie się malujesz, muszę ci powiedzieć. Muszę cię chyba podszkolić, nie? Słuchaj, to ty często tak? – Dorotka trajkotała, pokrywając w ten sposób swoje i moje zmieszanie nietypową sytuacją.

Obie oswajałyśmy się z nią pomału. Było mi z jednej strony głupio, bo wiedziałam, że lekkomyślnie wyjawiam tajemnicę, która może zrujnować Aleksowi życie. Z drugiej strony – czułam dziwną ulgę. W duchu pocieszałam się, że kto, jak kto, ale akurat Dorotka nie jest osobą gotową lecieć do miasta i rozpowiadać wszystkim, że pewien jej młodszy kolega uwielbia przeistaczać się w dziewczynę.

No i nie pomyliłam się. Zrobiłam herbatę, usiadłyśmy w kuchni przy stole, ja zapaliłam papierosa... po chwili Dorota też (wyjątkowo) – i od słowa do słowa zaczęłyśmy sobie wyjaśniać różne rzeczy. Najpierw ona pytała, ja odpowiadałam, potem stopniowo przeszłam do wykładu. Tłumaczyłam, że moje hobby nie ma nic wspólnego z homoseksualizmem (patrzyła niedowierzająco), że operacyjna zmiana płci mnie nie kusi (chyba odetchnęła z ulgą), a okresowe przebieranki to dobra zabawa i sposób na oderwanie się od szarej rzeczywistości, na odreagowanie stresów.

Kiedy skończyłam mówić, zapadła cisza. Dorota patrzyła w okno. Niespodziewanie sięgnęła po kolejnego papierosa, zapaliła, natychmiast zdusiła go w popielniczce, wstała, usiadła... i zaczęła płakać. Zgłupiałam, ale wiedziona jakimś odruchem kucnęłam przy niej, przytuliłam – a Dorota zaczęła mówić. Najpierw szeptem, urywanymi zdaniami, potem coraz składniej i pewniej.

Mówiła, a ja słuchałam w milczeniu, tuląc ją mocno, chociaż pozycja kuczna zaczęła mi się dawać we znaki. Mówiła, że w takim razie szczerość za szczerość, że chyba ja jestem jedyną osobą zdolną ją zrozumieć, że ona nie chce być zboczoną lesbą, ale jednak strasznie lubi Ewę i nie wyobraża sobie, by mogła ją zranić... że w sumie to ją kocha i uwielbia się z nią pieścić, bo Ewa jest taka czuła i tak jest im razem dobrze, ale że jednak chciałaby mieć normalnego chłopa i dzieci... a w zasadzie to ma chłopa, tyle, że on jest żonaty...

Nogi, ściśnięte w przysiadzie i obute w szpilki, cierpły mi coraz bardziej. I bardzo chciało mi się palić. Oderwałam się w końcu od Doroty i – czując, jak krew z wolna zaczyna normalnie krążyć w moich żyłach – stanęłam oparta o szafkę, patrząc na zapłakaną dziewczynę. Nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć. Bałam się palnąć coś głupiego... W końcu postanowiłam mądrze milczeć, ale za to – zamiast sięgnąć po papierosa – podeszłam i zaczęłam głaskać ją po włosach. Pomału wszystko układało mi się w logiczną całość. No tak, więc Ewa jest lesbijką. W zasadzie biseksualistką, bo wedle opowiadania Doroty miewała i facetów... Nawet nie byłam zaskoczona, teraz tylko rekonstruowałam gesty, spojrzenia i aluzje z naszego primaaprilisowego spotkania.

Rozumiałam szansę. Jako chłopak – Aleks miał marne szanse u starszej od niego, ślicznej i niezależnej sportsmenki. Ale Alka... O, rany. To był wariacki pomysł. Idiotyczny. Nierealny. Ale, co by nie mówić, o wiele atrakcyjniejszy od beznadziejnego szwendania się po trybunach hali sportowej w czasie meczów i od wzdychania do much na łuszczącym się suficie mojego pokoju...

Dorota wstała, objęła mnie za szyję i pocałowała w policzek.
– Wiesz, dzięki... Dzięki, że mogłam się przed tobą wygadać. Już sama nie wiem, czego chcę. Żadnej przyjaciółce nie powiem tego, co powiedziałam dzisiaj tobie... ale musiałam. Dzięki, Aleks... Aleńko. Boże, i co ja mam robić? – znowu zbierało się jej na płacz.
Musiałam jakoś reagować. Na mądry komentarz, radę i słowa pociechy jakoś nie było mnie stać – więc po prostu wzięłam ją w ramiona i mocno przytuliłam. Potem pocałowałam w czoło. Potem, po chwili, w ucho. A potem nasze usta spotkały się – i Dorota już nie szlochała, tylko wsunęła mi język między wargi.

Całowałyśmy się długą chwilę. Poczułam, jak pod sukienką niespodziewanie pęcznieje męskość, odziedziczona po Aleksie... Dorota też to poczuła, ale nie odsunęła się. Wciąż przytulona, szepnęła:

– Teraz wierzę, że nie jesteś homo...
– Nie, jestem les – powiedziałam jej do ucha, muskając je wargami. Zachichotała.
Teraz wydaje mi się to dziwne, ale wtedy wcale nie czułam się speszona niespodziewanym rozwojem sytuacji. Dorota najwyraźniej też. Przesunęła dłonią po moim wypchanym biuście i uśmiechnęła się, a ja opuściłam ręce na jej pośladki. Potem wsunęła kolano między moje uda i mocniej przywarła do mnie całym ciałem. Drugi pocałunek był jeszcze dłuższy i jeszcze bardziej namiętny. Kiedy zabrakło nam tchu i zrobiłyśmy sobie przerwę, jej oczy błyszczały, ale już nie od łez.

Uśmiechałyśmy się promiennie do siebie – i do własnych myśli. Dwie młode, ładne i bardzo szczęśliwe dziewczyny, które odnalazły coś niezwykle ważnego. Akceptację? Uczucie? Nie wiedziałyśmy jeszcze co, ale i tak było nam z tym znaleziskiem bardzo dobrze.
Szkoda, że musiała już iść. Niestety, miała trening, a potem zajęcia na uczelni... W drzwiach odwróciła się i powiedziała:

– A, z tego wszystkiego zapomniałabym, po co przyszłam! Ewa ma dziś urodziny. Dwudzieste drugie, ale pssst, nie wolno jej wypominać, bo czuje się staro... W sobotę robi imprezkę – i pytała mnie, czy bym cię nie przyprowadziła. Będzie parę dziewczyn z drużyny i jacyś ludzie od niej z roku... To jak? Przyjdziesz?
Taka duża dziewczynka, a zadała takie głupie pytanie. Przecież odpowiedź była oczywista. Wow! A więc Ewa pamiętała o mnie! Słońce za oknem świeciło jakby jaśniej...

Oj, wyjątkowo niechętnie zdejmowałam tego dnia sukienkę, żeby przed powrotem rodziców znów przebrać się za Aleksandra. Niech on sobie platonicznie wzdycha do Ewy. Mnie, Alce, oczywiście Ewa też się podobała – ale poza tym musiałam również przyznać, że usta Doroty smakowały pysznie!
Tej nocy śniliśmy oboje z Aleksem, i to w sposób niezwykle urozmaicony.

Ciąg dalszy nastąpi. Autorka obiecuje to z ręką na sercu, choć nie może zadeklarować, jak szybko...
Ostatnio zmieniony 28 sie 2024, 21:37 przez magda, łącznie zmieniany 1 raz.

Strzępy pamiętnika (6)

7
Miałam straszną ochotę, by pójść na imprezę do Ewy w sukience. Ale bałam się. Po pierwsze, bałam się – wbrew wszelkiej logice – powiedzieć o tym dziewczynom. Po drugie, bałam się, jak taki numer zostanie odebrany przez resztę gości.

No i stało się. Chociaż Aleksander tego dnia zniknął całkowicie, a całą wspólną przestrzeń wypełniał dziewczęcy świat Alki, to – klnąc w duchu własną nieśmiałość i brak zdecydowania – poszłam jednak w męskim przebraniu. W eleganckich, jasnych spodniach i w najlepszej, jasnozielonej koszuli Aleksa. Czułam się w tym stroju tak fatalnie, jak chyba nigdy wcześniej. Przeczuwałam, że obie dziewczyny nie takiego gościa oczekiwały... a chciałam im przecież swoją obecnością zrobić przyjemność. Bynajmniej nie bezinteresownie. Przyznaję się bez bicia: liczyłam na rewanż.

Ewa mieszkała w spokojnej, willowej dzielnicy na peryferiach miasta, o kilka przystanków od mojego osiedla. Dom nie wyróżniał się niczym szczególnym – ot, typowy sześcianik, jakich sporo budowali w epoce gierkowsko-jaruzelskiej co zamożniejsi i obrotniejsi rodacy. Dziś to brzmi śmiesznie i nieprawdopodobnie, ale wtedy na realizację oryginalnych projektów architektonicznych w zasadzie nie było szans. Unifikacja święciła triumfy, a budowlana ohyda pleniła się bujnie. Dom Ewy przynajmniej tonął w zieleni, więc jego pospolity kształt nie kaleczył nadmiernie mojego poczucia estetyki. Wiedziałam od Dorotki, że chata ma być dziś całkowicie wolna od dorosłych. Ojciec Ewy już kolejny rok spędzał na zagranicznym kontrakcie, jako główny inżynier budowy; wpadał do domu bardzo rzadko, głównie na święta. Matka dziewczyny, wówczas ordynator oddziału ginekologii w szpitalu wojewódzkim, miała dyżur aż do jutrzejszego południa.

Gdy naciskałam guzik dzwonka, było dopiero wpół do pierwszej. Umówiłyśmy się z Dorotą, że wpadniemy sporo wcześniej, żeby pomóc Dostojnej Jubilatce w przygotowaniach. W oknie mignęła jakaś twarz, a po chwili zamek furtki puścił z cichym trzaskiem. Gdy weszłam za ogrodzenie, w drzwiach domu pojawiła się Dorota. Była w dżinsach i w powyciąganym sweterku.

– Ty tak na imprezę? – zdziwiłam się.
– Coś ty... Ciuchy na wieczór przyniosłam sobie w torbie! A na razie to robota nas czeka, złotko. Elegancik! – roześmiała się, taksując mój strój krytycznym wzrokiem – W takim ubranku to się przychodzi na gotowe. Typowo męski odruch!

Po chwili wręczałam Ewie kwiaty i kryminał Chmielewskiej, niezdarnie owinięty w najlepszy papier, jaki akurat był w sprzedaży. Wiedziałam już, że dziewczyna podziela moje czytelnicze pasje i gusta, więc z wyborem prezentu nie było żadnego problemu. Całując ją w policzki, musiałam zadrzeć głowę. Ze zdziwieniem zauważyłam, że Ewa – choć ubrana „roboczo”, w stare dżinsy i wyblakłą bluzkę – na nogach ma eleganckie pantofelki z wysokimi obcasami.
– No, bez szpilek to jesteś przy mnie kurdupel – zaśmiała się – bo widzisz, ja sobie właśnie rozdeptuję nowe buty na wieczór...

Weszłyśmy do kuchni, w której Dorota akurat zdążyła wziąć się za przyrządzanie czerwonego barszczyku. Na stole i szafkach w twórczym nieładzie walały się naczynia i półprodukty. – Hmmm, wiesz co? W tym ubranku się tu kręcić, to nie jest najlepszy pomysł. Raz, że się możesz czymś zachlapać, dwa, że się spocisz i wieczorem już ciuchy będą nieświeże – Ewa wykazała praktyczne podejście – Co ty na to, żeby się na razie przebrać w jakieś inne łaszki?
– Pewnie, że będzie lepiej – Dorota wsparła ją znad garnków, jednocześnie ściągając sweterek, pod którym miała tylko białą, bawełnianą koszulkę na ramiączkach – ale daj, Ewka, coś lekkiego, bo tu przy gotowaniu zaraz będzie sauna!
– No, może i racja... ale... – zaczęłam niepewnie, przeczuwając, ku czemu dziewczyny zmierzają.
– Żadne ale! Rozbieraj się i zostaw te ciuchy w pokoju obok – zakomenderowała Ewa.

Po chwili wręczyła mi czerwoną bluzeczkę bez rękawów i bladoniebieską, dżinsową minispódniczkę z barwnymi motylami, filuternie naszytymi na pośladkach.
– Nie masz nic przeciwko temu, żeby chwilowo być dziewczyną? Bo wiesz, chłop w kuchni to tylko zamieszanie, no i będziemy się z Dorką rozpraszały... – zachichotała.
– Chyba nie mam wyjścia... – odpowiedziałam z uśmiechem.

Nawet nie starałam się zachować pozorów. Nie było sensu udawać, że pomysł założenia dziewczyńskich fatałaszków mi się nie podoba. W głębi duszy przecież liczyłam na taką propozycję.

– Wiedziałam, że równa z ciebie kumpela, Aleczko! – Ewa cmoknęła mnie w policzek.

Szybko zrzuciłam ubranie Aleksandra i sięgnęłam po bluzeczkę. Faktycznie była cieniutka i przewiewna, sięgała mi ledwo za pępek, a otwory na szyję i ramiona miała wykończone maleńkimi falbankami. Poczułam się w niej bardzo kobieco.
– A to mój ukochany ciuszek sprzed lat, chyba z początku liceum... – Ewa uśmiechnęła się, gdy z wysiłkiem wbijałam się w wąziutką spódnicę – Niestety, od pewnego czasu nie mieści mi się w niej tyłek. A wyrzucić żal... Gdybym miała młodszą siostrę, dałabym jej w spadku, ale że jestem jedynaczką, to może być twoja. Bioderka masz jednak ciut węższe ode mnie – i fajnie ci w niej!

Ponieważ męskie półbuty i skarpetki zdecydowanie nie pasowały do spódniczki, na bose stopy dostałam wściekle różowe, plastikowe klapki na koturniku, ozdobione sztucznym kwiatkiem w kolorze żółto-turkusowym. Gustownymi to trudno było je nazwać, ale – dzięki zachowaniu konsekwencji w swej krzykliwo-jarmarcznej stylistyce – były nawet, o dziwo, na swój sposób sympatyczne.

Ewa uznała, że jak już mam być dziewczyną, to trzeba we mnie zainwestować nieco pracy – po czym poświęciła cenną minutę, by zrobić mi śmieszne, sterczące kucyki. Kiedy skończyła dzieło, rechotała jak – za przeproszeniem – dragoński patrol w gospodzie. Następnie Dorota – z błyskiem w oku – zajęła się wiązaniem na kucykach szerokich, czerwonych wstążek oraz układaniem ich w fantazyjne, wielkie kokardy.

Widząc radochę, jaką sprawiało przyjaciółkom przebieranie mnie, nawet nie próbowałam protestować. W końcu ta sytuacja wcale nie była dla mnie czymś przykrym...

Pierwszy raz w życiu miałam na sobie mini! Marzyłam o tym od dawna, ale ani matka, ani Dorota akurat tej długości nie używały, natomiast Ewa – jak się okazało – owszem. Nie oparłam się pokusie i natychmiast poleciałam obejrzeć w lustrze swoje nogi. Wrażenie było całkiem dobre, choć w ultrakrótkim ciuszku czułam się jakby niezupełnie ubrana. Było to z jednej strony odrobinę krępujące, ale z drugiej – szalenie przyjemne i podniecające. I ten goły brzuszek, widoczny pod kusą bluzką – no, niczego sobie. Dziś to rzecz normalna, ale w tamtych latach taki strój miał posmak lekkiej perwersji...

Po nasyceniu się widokiem dolnych partii podniosłam wzrok i nagle wybuchnęłam śmiechem. Kucyki i kokardy wyglądały zabawnie same w sobie, ale przy okazji zmieniały moją twarz – i tak przecież młodą oraz delikatną – w buzię małej dziewczynki. Na co, jak na co, ale na taki obrazek zdecydowanie nie byłam przygotowana.

Przyjaciółeczki stały za moimi plecami, czule objęte i roześmiane.

– Hihi, trzeba by jeszcze domalować piegi... Papierosów to by ci teraz pewno nie sprzedali – radośnie skomentowała Dorotka.
– Mowa. Do kina by cię na film nawet i od 15 lat nie wpuścili, dziecinko – dodała Ewa, starając się zachować pozory powagi.
– Chyba, że z wami w roli ciotek... – odgryzłam się, udając niezadowolenie, ale czułam się fantastycznie, a ich żarty sprawiły mi ogromną frajdę.
– Powinnaś się nosić krótko, Alka. Te nogi nie zasługują na to, żeby je chować przed facetami... Prawie tak dobre, jak moje – oceniła Ewa.
– A teraz do roboty, maleńka – Dorota poparła to polecenie mocnym klepnięciem mnie w pupę – W końcu, kto w tym domu nosi spodnie? Zmywanie czeka.
– Tak jest, proszę cioci – odpowiedziałam, dygając... i tym razem dostałam klapsa od chichoczącej Ewy.
– O, byłabym zapomniała... dziewczęta, proszę! – Dorota właśnie wyciągała z szafki małe, zabawne fartuszki z kieszonkami i falbankami – Dla mnie zielony, dla naszej gospodyni czerwony, a dla Ali ten... Wiesz, to mój zeszłoroczny prezent dla Ewuni, hihi!

Po chwili miałam na szyi żółty fartuszek w drobne, białe grochy. Dorota pomogła mi go zawiązać z tyłu – i tak zabezpieczone, wzięłyśmy się do roboty.

Zakrzątnęłyśmy się, trzeba przyznać, jak szalone. Moje doświadczenie w pracach kuchennych było niewielkie, ale jako grzeczna dziewczynka – wykazując maksimum dobrych chęci – starałam się pomagać przynajmniej w prostszych czynnościach. Za to Ewa w pewnym momencie uznała, że ma chwilowo dosyć roli kuchty, złapała aparat fotograficzny i – mimo naszych protestów – zamiast siekać i mieszać, uwieczniała na kliszy nasze zmagania z garnkami. Mimo to, już około czwartej przygotowania do imprezy były zakończone: barszczyk i krokiety gotowe do odgrzewania, kanapki ułożone na talerzach, ciasta pokrojone, słone paluszki rozstawione, alkohole w lodówce – dywany odkurzone, gary pozmywane, szklanki, kieliszki i talerzyki w pogotowiu. Fajrant.

Usiadłyśmy potem – niczym trzy gracje w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku – nad łykiem kawy. Do przyjścia gości pozostało jeszcze sporo czasu. Dziewczyny odrzuciły fartuszki, ale ja ze swoim jakoś nie miałam ochoty się rozstać... Nareszcie pozwolono mi spokojnie zapalić papierosa, choć nie obyło się bez komentarzy, że małe dziewczynki jednak nie powinny ulegać nałogom.

Siedziałam na kuchennej ławie obok Ewy. Gadałyśmy o niczym... W pewnej chwili, nie przestając uśmiechać się przez stół do Dorotki, nasza gospodyni położyła mi dłoń na kolanie i delikatnie przesunęła ją w górę, koniuszkami palców pieszcząc wewnętrzną stronę mojego nagiego uda, a potem pomału powędrowała w przeciwną stronę. Nie powiem, było to całkiem przyjemne...
– Masz fajną skórę, Aleczko. I prawie nieowłosione nogi – zauważyła – Dobrze ci, pod ciemniejsze rajtki możesz się nawet nie golić. A ja, psiakrew, muszę sobie raz po raz usuwać to przeklęte futro. Niesprawiedliwe – warknęła.
– Idę pod prysznic – Dorota wstała i puściła do nas oko – czas się robić na bóstwo...
Ewa nie przestawała pieścić mojego uda, a ja poczułam niepokojące skutki jej zabiegów.
– Wiesz, śliczna z ciebie dziewczyna... Widziałam to już wtedy, u Doroty, ale w mini wyglądasz zupełnie odjazdowo – powiedziała. – Dla takich fajnych rączek na moim ciałku, to mogę nawet codziennie zakładać krótkie spódniczki... – to miał być żart, ale jakoś wcale tak nie zabrzmiał.

Z lekkim przerażeniem uświadomiłam sobie, że powiedziałam to bardzo serio i z głębokim przekonaniem.
– Lubisz to, prawda?

Nie odpowiedziałam. Dłoń Ewy zawędrowała mi bowiem dziwnie daleko pod spódnicę, a jej wargi musnęły moje ucho... Zupełnie niespodziewanie dla mnie samej, w rewanżu sięgnęłam do biustu dziewczyny. Znowu nie miała stanika.
– Nie tak szybko, siostrzyczko. Młoda, to w gorącej wodzie kąpana... Wszystko w swoim czasie!

Złapała moją rękę i zdecydowanym gestem zsunęła ją ze swej piersi na udo. Potem popatrzyła mi w oczy, uśmiechnęła się szeroko i wstała.
– Muszę jeszcze podlać kwiaty na górze, zapomniałam rano. Pomożesz?

Chwilę potem, kiedy stałam na palcach na taborecie i sięgałam konewką do jakiejś wysoko zawieszonej doniczki z paprotką, poczułam muśnięcie języka i warg pod kolanem.
– Mmmniamm... – zamruczała Ewka i zachichotała – Moja ty śliczna dziewczynko...

Śliczna dziewczynka omal nie zleciała ze stołka.

Kiedy skończyłam zwilżać paprotkę, Ewa – jak gdyby nigdy nic – ścierała z szafki niewidoczny kurz. Odwróciła się do mnie i z niewinną minką zapytała:
– Tak przy okazji... chciałabyś być moją dziewczyną, Alka?

Jej obcesowość mnie zaskoczyła. Choć przecież wiedziałam, co się święci – ba, liczyłam na taki scenariusz i poniekąd sama go prowokowałam – nie przypuszczałam jednak, że wydarzenia potoczą się aż tak szybko.
– A... a Dorota?
– Rozmawiałyśmy o tym z Dorką. I pomyślałyśmy sobie, że przecież stół na trzech nogach stoi najlepiej. Rozumiesz, o co chodzi?
– Chyba rozumiem – machinalnie odwiązałam fartuszek i powoli zdejmowałam go z szyi, żeby cokolwiek zrobić z rękami – chyba... chyba nie wiem, co powiedzieć...
– No, to pomyśl! – Ewa objęła mnie w pasie i mocno przyciągnęła do siebie – Pomyśl, ile fajnych rzeczy można robić w takim trójkąciku...

Nie zdążyłam nawet popatrzeć jej w oczy, bo przechyliła głowę i zaczęła całować mój obojczyk, szyję, a potem usta. Przytulona do niej, oddawałam pocałunek, szczęśliwa i podniecona.
– Nic nie mów, moja śliczna... Nie trzeba, na razie... – szepnęła, gdy oderwałyśmy od siebie wargi.
– Ewa! – nie wytrzymałam – Czy ty... czy ty podrywasz mnie, jako Alkę, czy Aleksa?
– A cóż za różnica? – popatrzyła zdziwiona – To przecież zawsze ty.

Odsunęła się o krok, złapała mnie za rękę i zmusiła do wykonania piruetu.
– A jako panienka mnie strasznie kręcisz, nie da się ukryć... – roześmiała się – I nie rób takiej miny, głuptasku, bo dostaniesz zmarszczek! No, dobra, chodźmy na dół. Dorota zaraz zwolni łazienkę, pójdziesz po niej pod prysznic, a ja przygotuję ci fatałaszki na wieczór.
– Zaraz... Jakie fatałaszki na wieczór? Czy ty chcesz, żebym na imprezie... też!? – zapytałam, zupełnie oszołomiona, idąc za nią po schodach.

Dorota, otulona w szlafrok, wychodziła właśnie z łazienki.
– I jak? – rzuciła w naszą stronę.
– Dziewczyny, co wyście uknuły? Czy wy naprawdę chcecie mnie ubrać w kieckę na imprezę!? – dopytywałam się dalej.
– No, a teraz, to niby w czym jesteś? Chyba nie w generalskim mundurze? I jest O.K. – przyjaciółki uśmiechały się promiennie – Fajna z ciebie laseczka.
– Teraz, to co innego – tylko z wami, to się mogę powygłupiać, ale przy obcych? Obciach będzie... – na serio ogarniało mnie przerażenie.
– Spokojnie. Właśnie nie będzie obciachu, bo nikt się nie skapuje! W makijażu i w sukience jesteś po prostu ładną, młodą panienką. Zrozum, Alka, widziałyśmy cię w akcji i dziwnie spokojnie zakładamy, że sobie poradzisz... – mówiąc to, Dorota pilnie obserwowała sufit – No i nie mów, że nie masz ochoty na ten numerek!
– Zrobimy cię tak, że będziesz najfajniejszą dziewczyną na imprezie. No, poza nami, oczywiście – Ewka była odważniejsza, patrzyła mi w oczy – Zobaczysz, jakie będziesz mieć powodzenie, hihihi! Musisz tylko z mówieniem się pilnować, żeby nie schodzić za nisko. Bo Dorcia ma rację, tak z wyglądu to nikt się nie skapuje, bez szans.
– Oszalałyście – jęknęłam.
– Nie, a może... zresztą, nieważne, marsz do łazienki, mała. I ogól się zawczasu, mało tego jest, ale już ci trochę kiełkuje... W szafce nad kibelkiem jest zapasowa maszynka ojca i pianka – Ewa przejmowała dowodzenie – Możesz użyć tego niebieskiego ręcznika.
Szok. Do tej chwili byłam święcie przekonana, że spisek dziewczyn obejmował ubranie mnie w damskie ciuchy tylko na czas przed imprezą. Na publiczny występ przed obcymi ludźmi jednak nie czułam się gotowa. Inna rzecz, że to faktycznie kusiło, a słowa przyjaciółek dodawały mi nieco otuchy.
– A co będzie, jak ktoś się jednak zorientuje?
– Co ty pieprzysz, nikt nie ma prawa się zorientować! Przecież ty... ty się nie przebierasz, ale, kurczę, ty po założeniu kiecki jesteś po prostu dziewuchą.... Rozumiesz? Jesteś w tej roli po prostu nie-do-od-róż-nie-nia!

Ewa wyskandowała to prosto w moje ucho i wepchnęła mnie do łazienki.
– No, a jakby jednak, to powiemy na przykład, że to skutek przegranego zakładu... Że musisz wystąpić w sukience z tego powodu. Spoko, to wszystko swoi ludzie! – dorzuciła już zza drzwi.
Pięknie. Po prostu pięknie. Chciałam, czy nie – w dziewczęcym życiu Alki Mayerówny szykował się kolejny przełom. Teraz to już naprawdę miałam być samiczką...

Nie chłopakiem, dla kawału ucharakteryzowanym na szkolną, primaaprilisową zabawę i bezpiecznie wmieszanym w tłum innych przebierańców – ale atrakcyjną laseczką na studenckiej imprezie, podczas której obce dziewczyny i obcy faceci mają nie poznać mojej prawdziwej płci.

„Zobaczysz, jakie będziesz mieć powodzenie” – te słowa Ewki kołatały mi się w głębi czaszki. Co to miało znaczyć? Przecież ja tu dla niej przyszłam, u niej chciałam mieć powodzenie... No, u niej – i u Doroty!

W lustrze nad umywalką odbijały się moje kucyki i kokardy. I nagle, gapiąc się na nie, pomyślałam, że moje szalone przyjaciółki chyba nieprzypadkowo wybrały dziś akurat takie przebranie dla Alki! Czyżby to był symbol? Czy ten strój miał oznaczać, że wciąż jeszcze byłam małą, niewinną dziewczynką... która niespodziewanie staje przed szansą, by w pełni przeistoczyć się w dorosłą kobietę? Taki rytuał seksualnej trans-inicjacji?

Wciąż spanikowana, ale i radośnie podekscytowana tym odkryciem, zdecydowanym ruchem rozwiązałam kokardy. Co ma być, niech będzie! Na pewno nie zdezerteruję.
– No, to dorastaj, maleńka – powiedziałam do siebie, wchodząc pod prysznic.

Pozwalając gorącej wodzie spłukać ze mnie emocje, zastanawiałam się, jak daleko jestem jeszcze w stanie posunąć się w tej zabawie. Dla relaksu nuciłam sobie – jak zwykle, niemiłosiernie fałszując i mając nadzieję, że dziewczyny nie podsłuchują pod drzwiami – pierwszą piosenkę, jaka mi przyszła do głowy. Zupełnie nie wiem czemu, ale padło na lansowany wówczas powszechnie przez telewizję i radio „przebój” z Kołobrzegu:

Gdy Polska – da nam rozkaz,
to staniemy wszyscy wraz – jak zielony, młody las!
Zgłosimy – się do wojska,
aby socjalizmu bronić bram!


Tylko, że ja – w przeciwieństwie do Adama Zwierza – starałam się wykonywać ten utworek-potworek sopranikiem. No, może tenorkiem, mówiąc uczciwie.

Musiałam wyćwiczyć struny głosowe przed czekającą je próbą...

Z łazienki wymaszerowałam tylko w ręczniku, okręconym wokół bioder – i w owych koszmarnych, różowych klapkach ze sztucznymi kwiatkami. Wilgotne kosmyki lepiły mi się do szyi i barków. Półnaga, mokra i zdeterminowana stanęłam przed Ewą i Dorotą.
– Zgoda! Zrobimy to! – oznajmiłam najwyższym głosem, na jaki mogłam się zdobyć. Dziewczyny zapiszczały, wykonały gest, jakby właśnie wygrały meczbola, cmoknęły się w usta, a potem obcałowały mnie po policzkach i po nosie.


Ciąg dalszy oczywiście nastąpi, drogie Czytelniczki i drodzy Czytelnicy. A kiedy? Gdy tylko Autorka zdecyduje się, które pikantne szczegóły dalszych wydarzeń może Wam ewentualnie ujawnić... :-)
Ostatnio zmieniony 28 sie 2024, 21:37 przez magda, łącznie zmieniany 1 raz.

Strzępy pamiętnika cz. 7

8
Dorota była już uczesana i ubrana. Miała prostą, długą, butelkowo-zieloną sukienkę i brązowe buty, znane mi z mojej niedawnej, primaaprilisowej przebieranki. Dzięki nobliwej kiecce, starannemu makijażowi i złotej biżuterii wyglądała jak dama. Natomiast Ewa, ostatnia w kolejce do łazienki, zrzuciła spodnie i została w samej bluzce i w majteczkach. Na nogach jednak wciąż miała szpilki – wyglądało to tyleż zabawnie, co niepokojąco seksownie. Ręcznik na moich biodrach został wystawiony na poważną próbę.

Dziewczyny poholowały mnie na górę, do pokoju Ewy.
– Aleście to uknuły... – mruczałam na schodach.
– Hihi, nie mów, że nie kombinowałaś w tym kierunku! Chciałaś, tylko się bałaś, co, kochanie? No to ciocia Ewa z ciocią Dorotką rozwiązały problem – parsknęła nasza gospodyni.

Po chwili – półnaga – zostałam usadzona na krzesełku przed staromodną toaletką. Dziewczyny, wciąż wesoło przekomarzając się między sobą, najpierw starannie ułożyły mi fryzurkę, a potem wzięły się za makijaż. Uznały, że jako nastolatka nie powinnam malować się zbyt intensywnie – więc ograniczyły się do odrobiny pudru, potem do delikatnych, brązowych kresek na górnych powiekach i do beżowego cienia. Lekkie pociągnięcie tuszem po rzęsach... i jeszcze tylko różowa szminka – już po chwili wszystkie trzy patrzyłyśmy z zadowoleniem na ładną, rzeczywiście bez wątpienia dziewczęcą buzię Alki Mayerówny.

Kiedy podniosłam się z krzesełka, Ewa niespodziewanie zerwała ze mnie ręcznik – i oto stanęłam przed dziewczynami imprezowo uczesana i umalowana, ale za to całkiem naga (jeśli nie liczyć różowych klapków na koturniku).

Zaskoczona, zamarłam. Czułam jak krwawy rumieniec przebija się przez warstewkę pudru na moich policzkach.
– No, nie wstydź się, śliczna, co myślisz, żeśmy gołej panienki nie widziały? Gołego chłopaka zresztą też, i to nie raz, nie bój się – Ewka mówiła to z zupełnie naturalnym i jakimś takim ciepłym uśmiechem – ...a zresztą, żeby było sprawiedliwie...

Powoli zdjęła bluzkę i majteczki. Teraz, podobnie jak ja, była ubrana tylko w buty na obcasach. Stanęła o centymetry przede mną, muskając sutkami moją pierś i kładąc mi dłonie na ramionach. Z uśmiechem zaczekała, aż poczuje na podbrzuszu moje dotknięcie. No, w tej sytuacji nie trwało to długo... Łaaał! Dorota chrząknęła głośno.

– Zboczone wariatki. Czy wy wiecie, która godzina? – spytała.
– Oj, faktycznie późno... – zreflektowała się Ewa – Jejku, a ja jeszcze nie kąpana... Ty wskakuj w ciuszki, laska, a ja lecę pod prysznic, bo pora!
– Zaraz się ubiorę... ale najpierw dymek, bo muszę ochłonąć – westchnęłam, dotykając rozpalonych policzków.

Dorota postanowiła poprawić jeszcze swój makijaż, a ja podążyłam do kuchni na papierosa. Po drodze jednak wpadły mi w oko porzucone fartuszki... więc niewiele myśląc, wybrałam czerwony, w którym niedawno paradowała Ewa – i założyłam go na gołe ciało.
Teraz lustro... Bomba! Zaśmiałam się do swego odbicia. Elegancka fryzura i makijaż stanowiły fantastyczny kontrast z kusym, falbaniastym fartuszkiem i sztucznymi kwiatkami na klapkach, a najlepszy ubaw miałam, oglądając przez ramię odbicie swojego tyłu... Nagość, przecięta jedynie uwiązaną na kokardę tasiemką była ekscytująca!

Zajęta ćwiczeniem różnych, mniej lub bardziej wyuzdanych póz, nawet nie zwróciłam uwagi na schodzącą z góry Dorotkę.
– Kurczę, odwaliło ci... – była wyraźnie zaszokowana – ... ależ ty jesteś perwers! Ja bym się tak nigdy nie ubrała, nawet sama w domu!
– No co, powygłupiać się nie można? Przyznasz, że jestem seksi? – cmoknęłam ją w policzek, ale grzecznie porzuciłam lustro i poszłam do kuchni.

Przycupnęłam na taborecie i zapaliłam. Próbowałam skoncentrować myśli na pięknym, czarnym Porsche 911 z niemiecką rejestracją, które wczoraj widziałam na ulicy. Heroiczny wysiłek woli spowodował, że podniecenie pomału ustępowało. W połowie papierosa mogłam już nawet przestać przytrzymywać fartuszek, mający wcześniej dziwną tendencję do nieeleganckiego unoszenia się na moim podbrzuszu. Mimo to Dorota wciąż patrzyła na mnie z dezaprobatą.

– Ależ ciebie to kręci... Alka, wiesz, boję się! Do czego my dojdziemy? Ta maskarada to chyba nie jest jednak dobry pomysł.
– Dorcia... Wyluzuj. Czegoś się tak przestraszyła?
– Ciebie. Was obu. Obie jesteście szurnięte i... i zboczone. A ja przy was, taka sama. O, Jezu! – Spokojnie, przecież to wszystko zabawa – próbowałam bagatelizować sprawę, chociaż też bałam się, na co jeszcze stać Ewę i mnie.

Dorota zajęła się robieniem herbaty, a ja dopaliłam papierosa, wstałam i pogłaskałam ją po policzku. Patrzyła nieufnie.
– Wiesz co, golasie? Idź ty się ubierać, bo jak cię Ewa zobaczy w takim stroju, to znowu dostanie małpiego rozumu... Psiakrew, mnie też się dziwnie robi – dodała, odwracając wzrok.
– Zaraz. Nie wiem przecież, w co się mam ubierać, a po cudzych szafach nie będę grzebała – pomysł pokazania się Ewie w samym fartuszku niezwykle mi się spodobał.

Biedna Dorotka westchnęła głęboko i z rezygnacją usiadła na ławie. Nasypałam „gruzińskiej” do trzech filiżanek i zalałam wrzątkiem. Potem usiadłam obok zamyślonej dziewczyny i objęłam ją. Położyła mi głowę na ramieniu.

– Wiesz, Alka, lubię cię i... i podobasz mi się taka jaka jesteś, obie mi się podobacie, ale to, co się dzieje, jest jakieś chore...
Po chwili Ewa wyszła z łazienki. Nago. Na widok mojego stroju zachichotała.
– Dooobre! Pokazuj mi się zaraz! – złapała mnie za ręce, szarpnięciem postawiła na nogi i zmusiła do obrotu – Ooo, to jest prawdziwa kreacja na super-imprezkę...

Wolałam nie widzieć miny nieszczęsnej Dorotki. Tymczasem Ewa złapała żółty fartuszek, założyła go i wsunęła stopy w swoje szpilki, porzucone przed drzwiami łazienki.
– Czy mogę cię prosić do tańca, maleńka? – porwała mnie do salonu i włączyła magnetofon. Przez chwilę pląsałyśmy radośnie, po czym padłyśmy na kanapę, zaśmiewając się do łez. – Wariatki – stojąca w drzwiach Dorota najwyraźniej nie podzielała naszej wesołości – Wariatki i erotomanki. A ja was miałam za porządne kobiety...

Ewa podeszła do niej, przytuliła i pocałowała.
– No już dobrze, już będziemy grzeczne. Prawda, Aleńko? – mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
– Jasne – potwierdziłam, przytulając obie dziewczyny naraz.
– Dobra, a teraz koniec tej golizny... – z nieukrywanym żalem powiedziała Ewa – Na górę. Ubieramy się.

Dostałam bieliznę. Pisnęłam na widok cienkich, wiśniowych rajstop. Kolorowe były wtedy rzadkością... Ubierałam je ostrożnie, ciesząc się ich delikatnym dotykiem na nogach. Dorota tymczasem malowała Ewę. Przyglądałam się temu, starając się czegoś nauczyć od mistrzyni. – Otwórz szafę... Druga kiecka od lewej jest dla ciebie.
Sięgnęłam...
– Co to jest? – spytałam słabym głosem.
– Nie podoba ci się? Ojciec przywozi córeczce takie rzeczy z Zachodu... a ona tego nie nosi, bo podobno nie jej styl – zachichotała Dorota, już chyba rozluźniona – Ale dla ciebie będzie super. W sam raz, przymierz, to się przekonasz.

Wsunęłam się w króciutką sukienkę z cienkiego i delikatnego aksamitu, lekko mieniącego się różnymi odcieniami ciemnego różu, fiołków i fioletów. Kiecka sięgała mi nieco wyżej, niż do połowy uda. Góra była bardzo obcisła, krótkie rękawki mocno bufiaste, zaś dół obficie rozkloszowany, układający się w miękkie fałdy. Dorota przerwała na chwilę malowanie Ewy i zapięła mi rządek drobnych guziczków na plecach. Potem jeszcze założyła na moje włosy opaskę, stanowiącą komplet do sukienki – i zwichrzyła mi grzywkę. Ewka uśmiechała się do nas w lustrze. Zabawnie wyglądała ze zrobionym tylko lewym okiem.

No tak. Różowa sukieneczka. A więc jeszcze jestem dziewczynką, ale już wyrosłam z kucyków. Ciekawe, co będzie na następnych etapach? – pomyślałam.
Po chwili Ewa, już umalowana, wskoczyła w rajstopy i czarną minisukienkę z odkrytymi plecami. Na szyję założyła obróżkę z pereł. Wyglądała oszałamiająco.

Chwilę podumała nad szkatułką z błyskotkami, po czym wybrała dla mnie mały naszyjnik z opalem i złote klipsy.

– Hmm, nie mam innych pasujących. Trzeba by ci przekłuć uszy, bo kolczyków mam większy wybór – rzuciła.
– Jak to? Przekłuć?
– No tak, normalnie, żebyś mogła nosić kolczyki – popatrzyła na mnie z lekkim uśmiechem – bo dziewczyny noszą kolczyki, Aleczko...
– Ale jako chłopak będę głupio wyglądać!
– Eee tam, prawie nie będzie widać dziurek, pod długimi włosami – machnęła ręką – pogadamy jeszcze o tym, a teraz chodź na dół, dam ci buty.

Miauknęłam na widok kolekcji 12-centymetrowych szpil, ale Ewa wręczyła mi zamszowe pantofelki w kolorze wrzosu, z obcasami o połowę niższymi („naprawdę sądzisz, że dałabyś radę tańczyć całą noc w wyższych?” – rozsądnie wyjaśniła mi przyczyny tej decyzji).

Potem spryskałyśmy się perfumami – i Alka Mayerówna w wersji de luxe była gotowa na bal. Ufff. Wyszłam na balkon na papierosa. Czując, jak wieczorny wiaterek podwiewa mi dół sukienki, obserwowałam leniwy ruch uliczny. Znowu zaczęłam myśleć o czekającej mnie próbie. Stojąca obok Dorotka zdawała się wyczuwać moje obawy.

– No, masz. Co drugi przechodzień podnosi łeb i patrzy na takie laski, wietrzące się o pięć metrów od niego... ale jakoś żaden nie woła: „łooo, facet”, prawda? – wyraźnie chciała podnieść mnie na duchu.

– Pożyjemy, zobaczymy... – to była najgłębsza odpowiedź, na jaką chwilowo było mnie stać. Po chwili dołączyła Ewa. Wepchnęła się w środek, mocno obejmując nasze talie. Było nam diabelnie dobrze.
– Aaaa! Legenda! Żebyśmy zeznawały to samo na twój temat... – przypomniała sobie nasza gospodyni – Żeby nie było obsuwy! Słuchaj i pamiętaj. Jesteś Alka, moja kuzynka z... Właśnie, znasz jakieś miasto na tyle dobrze, żeby udawać, że tam mieszkasz na stałe? Bo z naszych Fakowic być nie możesz, za duże ryzyko.

– Mhmm, może Pyrów? Urodziłam się tam i mieszkałam ładnych kilka lat, często bywamy u rodziny...
– No więc jesteś kuzynką z Pyrowa. Nazywasz się tak, jak ja, bo nasi ojcowie są braćmi. Kończysz trzecią klasę ogólniaka, tak jak w rzeczywistości, im mniej kłamstw, tym lepiej. Powtórz.
Powtórzyłam. Potem z uznaniem pokiwałam główką. W roli spiskowca Ewa była bezbłędna. Pomyślała o wszystkim.

– Patrzcie! Idzie Jolka z Jarkiem – zauważyła Dorota, machając do zbliżającej się pary. – To ja lecę na dół, żeby ich wpuścić, a wy możecie zapalić pod czajnikiem, bo pewnie zaraz będzie reszta – Ewa zrobiła regulaminowe „w tył zwrot” przez lewe ramię.
– Ja się zajmę kuchnią, ty daj się przedstawiać gościom... – szepnęła Dorota na schodach – I pamiętaj, nie ściskaj facetom dłoni, tylko podawaj miękką łapkę do pocałowania, a z dziewczynami cmok w kierunku ucha! No i bądź grzeczną kuzyneczką!

Oszołomiona, posłusznie wykonałam polecenie. Po chwili cmoknęłam się w uszko z Jolą i dałam się cmoknąć w rękę Jarkowi. A potem były dalsze cmoki i imiona, których nie pamiętałam...
Kości zostały rzucone.

Ciąg dalszy, jak zwykle, nastąpi. I tym razem znowu co-nieco się wyjaśni. Chyba.
Ostatnio zmieniony 28 sie 2024, 21:38 przez magda, łącznie zmieniany 1 raz.

Strzępy pamiętnika cz. 8

9
W przedpokoju służyłam Ewce za mobilny stojak na przyjmowane kwiaty, co miało tę dobrą stronę, że mogłam zasłaniać twarz roślinnością i nie wdawać się w rozmowy z gośćmi. A potem wykonałam unik do kuchni, gdzie pracowicie robiłam kolejne kawy i herbaty. Do pokoju nosiła je Dorotka – tylko raz poszłam z nią, zresztą tak zaabsorbowana trzymaniem tacy, że nawet nie pomyślałam o możliwości rozpoznania. Nic się jednak nie stało, a moja pewność siebie nieco wzrosła.

Pierwszą rundę meczu przetrwałam w ten sposób nawet bezstresowo.
Ewa wparowała do kuchni akurat, gdy relaksowałam się papierosem po wyprawie z tacą. – A ty co, moja panno? Miejsce ślicznych dziewcząt jest w salonie, a nie tutaj! – syknęła.
–Zaraz... tylko spalę... – spróbowałam wyłgać się nałogiem.
–No to spalaj szybko tego peta i chodź, bo cię wyholuję siłą – zagroziła.

Wiedziałam, że mi nie daruje. Wydmuchując kółka, robiłam szybką analizę sytuacji. Cztery pary męsko-damskie były chyba tak mocno zajęte sobą, że zapewne całkiem niegroźne. O ile się zorientowałam, dwie z nich stanowili znajomi Ewy z uczelni, dwie kolejne zaś – koleżanki z drużyny ze swoimi facetami. Panowie dobrze pilnowani, panie zaś absolutnie pochłonięte pilnowaniem. Miałam nadzieję, że póki sama się nie zbliżę do ich chłopaków, dziewczyny nie powinny mnie nawet dostrzec, a chłopcy raczej nie zdążą wykonać kroku w moim kierunku... Nawet jak sobie popatrzą i powzdychają, to z bezpiecznej odległości. Czyli spokój.

Kolejna ze studenckich par weszła razem, ale niestety zaraz uległa rozbiciu. Ona, nawet przystojna blondyneczka, plotkowała z ożywieniem z Ewą, on zaś, niepozorny okularnik, wymknął się z papierosem do ogrodu. Przyjrzałam mu się przez kuchenne okno i uznałam, że nie powinien do mnie startować... za to jego dziewczyna sprawiała wrażenie towarzyskiej. Uwaga, unikać – zakonotowałam wniosek z analizy.

Dwa następne osobniki płci zapewne żeńskiej, bo prezentowane mi jako siatkarki, były bez facetów, ale za to chyba miały się ku sobie. W ostateczności, ku Dorocie, którą znały. Były na tyle brzydkie, że do mnie raczej się nie zbliżą... bo by wyglądały jeszcze brzydziej w porównaniu... – pomyślałam, jak zwykle tyleż skromnie, co odkrywczo. To samo dotyczyło dwóch innych samotnych dziewczyn. Jedna była koleżanką Ewy z uczelni, druga sąsiadką i przyjaciółką od czasów podstawówki.

Główne niebezpieczeństwo groziło mi ze strony samotnych samców. Pięciu. Wszyscy – studenci. Wszyscy ewidentnie na łowach. Rozumiałam, że strasznymi siatkarkami raczej się nie zajmą. No, kochanie, musisz się wykazać umiejętnościami mimikry... albo odstraszania – pomyślałam.
Żar papierosa już od dłuższej chwili parzył mi palce. W salonie zaczęła grać muzyka. Imprezka zaczynała się na dobre... Teraz już głupio było tkwić w kuchni.

Wzięłam wdech, obciągnęłam kieckę, poprawiłam przed lustrem włosy i drobnymi kroczkami, kręcąc z lekka tyłkiem, wkroczyłam pomiędzy tańczące pary. Najbardziej bałam się, że zostanę zdekonspirowana przez głos... Wymyśliłam więc, że z pełnymi ustami nie wypada mówić – no, to podreptałam szybko do stołu, nałożyłam sobie na talerzyk solidny kawał sernika i przycupnęłam na brzegu kanapy. Było O.K.

Pary tańczyły razem, zgodnie z przewidywaniami. Samotne samce oblegały Jubilatkę. Biedna Ewa – pomyślałam, patrząc na nich. Dorotka pytlowała z blondynką. Okularnik coś żarł, zupełnie jak ja, tyle, że na drugim końcu kanapy. Brzydkie siatkarki siedziały między nami i zazdrośnie popatrywały na tańczące dziewczyny. Mnie też otaksowały zawistnym wzrokiem, ze szczególnym uwzględnieniem szczupłych, długich nóg i krótkiej sukieneczki – po czym coś zaszeptały i wyraźnie postanowiły ignorować obcą laskę. Odsunęły się nawet nieco w stronę okularnika. Bardzo słusznie! Tak trzymać!

Najwyższy z otaczających Ewę chłopaków (i najprzystojniejszy – co skonstatowałam ku własnemu, lekkiemu zdziwieniu...) otwierał szampana.
– Dawajcie kieliszki – zawołał, a ja po raz pierwszy w życiu zwróciłam uwagę, że jakiś facet ma bardzo miły, niski głos. Upsss... Alka! Nie wczuwasz ty się za bardzo? – zapytałam się w duchu.

Odstawiłam talerzyk, wzięłam kieliszek i ustawiłam się w pobliżu podczaszego. Po chwili korek wystrzelił, perlisty płyn został rozlany przy akompaniamencie śmiechów i braw, odśpiewano „Sto lat”... po czym samce porwały Ewę i spróbowały ją podrzucać. Uniknąwszy szczęśliwie bliskiego spotkania z sufitem i stanąwszy na nogach bez poważniejszych obrażeń, gospodyni zwróciła uwagę na mnie.

To, co się stało po chwili, przypisałam lekkiemu wstrząsowi mózgu, jakiego jednak bez wątpienia musiała doznać w czasie tych niezdarnych podrzutów.
– Panowie, przedstawiałam wam już moją kuzyneczkę, Alę? Młode to i nieśmiałe, licealistka... – zachichotała Ewa – ...ale myślę, że potraficie ją ośmielić?
Byłam gotowa ją zabić! Lecz wpływ kultury i wychowania robi swoje... Zamiast przyrżnąć Ewce czymś ciężkim, wydobyłam na twarzyczkę najmilszy z wyćwiczonych uśmiechów i zrobiłam krok w stronę towarzystwa, wciągając brzuch pod żebra i wypinając pupcię.
– Małpa – szepnęłam, a ona wyszczerzyła zęby.
Po chwili zostałam poproszona do tańca! Szczęśliwie, kawałek był akurat szybki, więc ani na przytulanie, ani na rozmowę nie było szans. Pierwsze dziwnie mnie nie pociągało – drugie natomiast przerażało.

Po paru minutach wygibasów w rytm muzyki partner elegancko pocałował mnie w rękę, ja odpowiedziałam uśmiechem i uciekłam do Dorotki, akurat też kończącej taniec. Mocno ujęłam ją pod rękę i wyprowadziłam na taras.

–Ratuj, muszę ochłonąć...
–Czyżbyś się zabujała w Sławku? No, fajny jest!
–Żartuj sobie... Cały czas się bałam...
Chyba żaden papieros nie smakował mi tak, jak ten. Paląc, pomału uświadamiałam sobie, że chyba faktycznie nie jestem zła w roli kuzynki – no, bo skoro dotąd nikt nic nie zauważył... Strach w mojej duszy z wolna ustępował miejsca babskiej ciekawości.

–Dorcia, a ten duży, z niskim głosem... o, co teraz tańczy z Ewą, to kto?
–Piotrek. Buja się w Ewie beznadziejnie od początku studiów. Kiedyś nawet chodzili ze sobą, potem zerwali, ale tak elegancko, wiesz, niby, że zostali przyjaciółmi. Jak dla mnie, to on jest dupek zresztą, nie wiem, po co Ewcia go zapraszała... Podobno jest jej żal kolesia, i to tak dlatego, z litości – Dorota miała dziwny głos.
–Aaaa, takie buty...

Dołączyła do nas blondynka od okularnika. Chwilę pogadała z Dorotą, potem zajęła się mną. Znów nagle spięta, odpowiadałam na pytania i uwagi monosylabami, starając się wydmuchiwać cały dym akurat w jej stronę. Chyba pomogło, bo dała mi spokój i wróciła do salonu. Natychmiast jednak w drzwiach na taras pojawił się jakiś męski łeb.

–A wy się tu marnujecie! Zatańczymy?
Schowałam się za Dorotkę i usiłowałam ją popchnąć do przodu, ale skubaniec już trzymał mnie za rękę.
–Dorota, z tobą następny, dobrze? A najpierw nasza licealistka! Bo może będzie musiała pójść wcześnie spać i nie zdążę? – chłopak miał szeroki śmiech, jasne włosy i był ode mnie odrobinę niższy.
–Gdzie chodzisz do szkoły? – już dosyć mocno czuć było od niego alkohol.
–Nie tu... W Pyrowie... – pisnęłam, dając się prowadzić.
–Aaa...

Znowu mi się udało. Kawałek zaraz się skończył, zdążyliśmy zrobić tylko parę kroków w tańcu.
–Następny? – koleś przytrzymał mój łokieć, drugą dłoń kładąc mi na biodrze.
–Obiecałeś Dorocie – filuternie pogroziłam paluszkiem – Potem. Nie idę jeszcze spać. Miałam cichą nadzieję, że zanim nastąpi „potem”, gość zdąży się jednak upić.
–Dorota k-kocha, to poczeka, a teraz mam ochotę na ciebie, mal-leńka! – język już mu się nieco plątał, uśmiech był coraz mniej sympatyczny, ale chwyt miał mocny, a dłoń z biodra wędrowała ku moim pośladkom – Wiesz, lubię rozdziewiczać takie niewinne licealistki... I dobry w tym jestem. Czy ktoś już ci mówił, że masz super nogi?

No, świetna gadka. Palancie, nie przynoś wstydu rodzajowi męskiemu – miałam ochotę warknąć, ale nie zdążyłam. Z opresji uratowała mnie Ewa.
–Rychu, Piotrek polewa w tamtym pokoju następną kolejkę, pytał o ciebie.
–No, chyba nie wypiją bez pana Ryśka! – zatoczył się lekko i oparł na mnie – Słuchaj, mal-leńka, nie uciekaj mi, walnę tylko z kolegami banieczkę i już tańczymy... Zobaczysz, jaki pan Rysiek jest ogier!
–A idź się paść – mruknęłam do jego pleców.
–Widzisz, jak to fajnie jest być atrakcyjną dziewczyną? – uśmiechnęła się Ewa – Cały czas musisz się opędzać od gnojków.
–I zapraszać ich do domu? – burknęłam.
–Ech, długa historia. Nie mówmy teraz o tym. Rysio jest niegroźny, podobnie zresztą jak inni. Uwalą się i zasną – westchnęła.
–Byle szybko... Wiesz, zatańczyłabym, ale najchętniej z tobą... – objęłam Ewę w talii. –A czemu by nie? Czekaj, puszczę coś nastrojowego! – ona chyba też miała dosyć kapralskich zalotów swoich koleżków.

Zatańczyłyśmy, czule przytulone, trzy kolejne kawałki. Nie wiem, czy i jak było to komentowane – i szczerze mówiąc, absolutnie mnie to nie interesowało. Liczył się tylko dotyk ciepłego ciała Ewy, jej sutki sterczące pod cienkim materiałem, zapach jej perfum, rytm muzyki, podniecający szelest ocierających się o siebie naszych rajstop, czuły szept... Niestety, nie mogło to trwać wiecznie.

– Hej, Ewunia, pokażesz mi wreszcie tę bluzkę, o której mówiłaś? – blondynka od okularnika odholowała moją partnerkę na górę.
Uznałam, że zasłużyłam na pierwszy kieliszek wina. Nalałam sobie i rozejrzałam się. Imprezka była w pełni, większość osób płci obojga już na lekkim rauszu. Poza tym ciemno i głośno. Mayerówna, jest dobrze – szepnęłam do siebie. Postanowiłam dać sobie na luz i być nieco bardziej towarzyska.

Najpierw zatańczyłam kolejny, szybki kawałek ze Sławkiem. Potem nie odmówiłam jeszcze Maćkowi (to jeden z „pilnowanych”, ale jego panna akurat poszła do łazienki – pewnie potem dostał burę!) i nieszczęsnemu adoratorowi Ewy, Piotrowi. Na szczęście, panowie ograniczyli się przy tej okazji do zdawkowych komplementów, żaden nie próbował mnie obmacywać. Przy okazji od Piotrka dowiedziałam się, że „mój” Rysio już, niestety, zszedł.

–Dlaczego „mój”? I co to znaczy „zszedł”? – zaintrygowana, odważyłam się na wygłoszenie tak długiej kwestii do ucha chłopaka, przekrzykując muzykę.
–No twój, mówił, że cię poderwał i jesteście umówieni... Ale zszedł, to znaczy rzyga w łazience. „Myśliwska” mu nie służy... Potem pewnie zaśnie, jak go znam – brzmiała odpowiedź.

Nie rozpaczałam z powodu Rysiowego zejścia. Wręcz przeciwnie, poczułam ulgę. Żeby jeszcze bardziej poprawić sobie nastrój, zaproponowałam taniec Dorocie, ale ta odmówiła. –Nie no, coś ty, dwie baby, tak przy ludziach? Widziałam, że tańczyłyście z Ewką, ale ja tak nie chcę – wystękała z kwaśną miną.
–To popatrz... Szlak przetarty, dziewczyny się bawią! – pokazałam jej dwie brzydkie siatkarki, podrygujące w objęciach w kącie salonu – Faceci się nagrzali, a te bidule się nie doczekały.
–Nie śmiej się z nich, to fajne dziewczyny – zaprotestowała Dorotka.
–Wcale się nie śmieję, tylko ci pokazuję, że o tej porze to już naprawdę możesz ze mną zatańczyć...

Nie dała się przekonać. Wylądowałam więc znowu w ramionach Piotra. Trudno. Zawszeć to jakieś ciało, co nie depcze po nogach – pomyślałam.
–Pietia, ty mi się tu poważnie bierzesz za Alkę, widzę! – Ewa wkroczyła właśnie do pokoju krokiem zawodowej modelki – Ej, będę zazdrosna!
–A zatańczysz ze mną? – oczy Piotrusia były maślane.
Skinęła głową ze śmiechem, a ten baran porzucił mnie w trakcie tańca na środku pokoju. Patrzyłam, jak obtańcowuje Ewkę i myślałam, jakie to z facetów bywają młotki... Kurczę, chwała Bogu, że nie jestem normalną, prawdziwą, heteroseksualną dziewczyną – przemknęło mi przez głowę – przecież wśród takich egzemplarzy tobym chyba została starą panną!

Z kieliszkiem wina i z papierosem udałam się na taras. Noc była chłodna, ale specjalnie mi to nie przeszkadzało: od wewnątrz grzał mnie alkohol i emocje. Wspominałam taniec z Ewą i dotyk jej dłoni...

Impreza tymczasem wygasała. Po północy część ludzi zebrała się do wyjścia. Zostały elementy najwytrwalsze – i najbardziej pijane. Z tym, że te drugie już w charakterze ikeban, zastygłych w zakamarkach domu.

Zatańczyłam jeszcze pary razy z osobami płci obojga, coś zjadłam i wypiłam... Udało mi się skraść Ewie kilka namiętnych pocałunków, nie wzbudzając przy tym niezdrowej sensacji wśród reszty towarzystwa. Emocje opadały, przychodziło zmęczenie.

W końcu runęłam na kanapę w małym pokoiku obok salonu. Zaraz dołączyła Dorota, donosząc ledwo napoczętą butelkę wina i słone paluszki. Potem dosiadła się towarzyska blondie od okularnika i sam okularnik, na szczęście oboje na tyle wstawieni, że mogłam się już przy nich nie krępować. Zdaje się, że nawet mówiąc swoim normalnym głosem nie wzbudziłabym ich podejrzeń, a co dopiero piszcząc fałszywym falsetem...

Zaczęliśmy obgadywać współbiesiadników, potem zeszło na ich studia i moją szkołę, na jakieś filmy i książki. Okularnik okazywał się nawet niegłupim facetem, tylko głowa mu czasem opadała i tracił wątek. Czas mijał nam miło i sympatycznie, a ja, korzystając z półmroku, błądziłam palcami po ciele Dorotki. Nie protestowała.

– No, wywaliłam pijaków! – Ewa, zadowolona z siebie, stanęła w drzwiach – A niech się wzajemnie holują do domu... Piotrek nawet z grubsza posprzątał spadek po Rysiu, hihi!
W tym momencie pomyślałam, że bycie kobietą ma jednak swoje dobre strony. Ciekawe, czy duży Piotruś dokonał tego heroicznego czynu w zamian za zdawkowy pocałunek, czy tylko za jego obietnicę... Przez grzeczność – nie dociekałam.

– Dorka, zatańczysz ze mną? – Ewa pstryknęła klawiszem magnetofonu i poderwała koleżankę z kanapy. Jezu, ależ ta dziewczyna miała niespożytą energię!
Dorotka, mniej skrępowana w małym gronie i bardziej pijana, niż parę godzin temu, tym razem dała się skusić. Blondie mglistym wzrokiem patrzyła na wirujące w tańcu dziewczyny.
– Wiesz, nigdy nie tańczyłam z kobietą... – powiedziała nagle – a chcę spróbować. Mogę cię prosić?
W sumie, czemu nie? – pomyślałam, i po chwili pląsałyśmy obok Ewy i Doroty. Okularnik tymczasem do reszty osunął się na fotelu i zachrapał. Dorota, nagle wyluzowana, zarządziła odbijanego – i wylądowałam w jej ramionach, potem przez chwilę znów tańczyłam z Ewką, by na koniec wrócić do blondynki. Niespodziewanie na koniec tańca mocno pocałowała mnie w usta. Zaskoczona, oddałam pocałunek, a ona odskoczyła.

–Przepraszam... Jakoś tak, samo wyszło... – bąknęła.
–Nic się nie stało. To było nawet miłe – uśmiechnęłam się, widząc jej przerażoną minę.
–Boże, co mnie naszło!? Pierwszy raz całowałam się z dziewczyną! – zakryła dłonią wargi.
–Każda z nas ma ukryte skłonności lesbijskie, kochanie. Tak gdzieś czytałam – postanowiłam nieco się nad nią poznęcać – i wiesz, to się czasem ujawnia zupełnie znienacka...

Potem poszłam na papierosa. Ewa z Dorotą tańczyły dalej, okularnik przecknął się i też wypełzł zapalić. Wymieniliśmy nic nie znaczące uwagi, że impreza jest bardzo udana. Wkrótce przysiadł na podłodze tarasu i znów kimnął, z żarzącym się petem w dłoni. Żeby nie spalił sobie portek, litościwie wyjęłam mu papierosa spomiędzy palców i zgasiłam. Znów westchnęłam nad losem kobiet, skazanych na nieudanych facetów. Tym razem przed oczami miałam twarz biednej blondyneczki...

Wtem na taras wytoczyła się roześmiana trójka dziewczyn: Ewa, Dorota i blondie.
– Hihihi, Aleks, sorry, ale musiałam... – wykrztusiła Dorcia.
Serce mi zapikało.
–Co musiałaś!?
–No, powiedziałam Marzence, żeby się nie martwiła, że ma prawidłowe odruchy... – dziewczyny z trudem łapały pion – no, wiesz, z tobą... bo by sobie jeszcze żyły porżnęła z tego strachu, że jest lesbą!
–Ale ja i tak nie mogę uwierzyć, że jesteś chłopakiem – Marzenka wstrząsnęła blond loczkami – Dorotka tak mówi, żeby mnie pocieszyć, prawda?

O, to był komplement dla Alki. Blondyneczka zyskała w moich oczach. Pomyślałam, że jest prosty sposób na rozwianie jej wątpliwości... ale kochana Dorcia chyba by tego nie przeżyła. No, i okrzyknęłaby mnie nie tylko perwersem i ekshibicjonistą, ale może czymś znacznie gorszym. Zgasiłam papierosa.

–Tylko, Alka, nie rób tu striptizu na dowód – Ewa chyba pomyślała o tym samym, co ja. –Skup się. Ja jestem facetem. Ty nie jesteś lesbijką – tym razem, zamiast naciągać struny głosowe na sopran, zeszłam do głębokiego barytonu.
–Jezu... Ulżyło mi. To znaczy, że jesteś zboczeńcem? – Marzenka powiedziała to z wyraźną ulgą i z rozbrajającą szczerością. I bądź tu, człowieku, dobry dla pijanej baby...
Dorota z Ewą wyręczyły mnie w tłumaczeniu blondynce, że tak naprawdę to jestem kuzynem, a nie kuzynką, a moja kiecka i makijaż to skutek przegranego zakładu.
–Możemy jeszcze raz zatańczyć – zaproponowałam – tylko już bez buzi, bo ten koleś wstanie i da mi w ryj...

O dziwo, Marzence pomysł się spodobał. Stwierdziła, że z kobietą już tańczyła, to może i ze zboczeńcem. Moje przyjaciółeczki zachichotały, a ja – acz nieco dotknięta – przytuliłam blondynkę i poprowadziłam. Tańczyła fajnie, trzeba przyznać.

Dopiłyśmy resztę wina. Niebo za oknami z ciemnogranatowego robiło się pomału szarobłękitne. Zaczęły śpiewać ptaki. Do naszego pokoiku wtoczyła się jakaś parka, która najwyraźniej spędziła drugą część imprezy na obmacywankach na piętrze, a Marzena zaczęła potrząsać swoim śpiącym królewiczem:
– Krzysiulku, wstawaj, trzeba mnie odprowadzić do domciu...

Nawet nie miałam pretensji do Doroty za tę moją niespodziewaną dekonspirację. Najważniejsze, że jednak potrafię być dziewczyną – pomyślałam. I było mi z tą myślą strasznie fajnie...

Wystawiłyśmy niedobitków za próg. Zmęczone i niewyspane, teraz nagle wszystkie trzy poczułyśmy chłód poranka. Dorota na kanapie owijała się kocem, Ewa założyła na sukienkę długi, rozwleczony sweter. Ja dostałam jakąś kurtkę... Nie odmówiłam sobie przyjemności sprawdzenia w lustrze, jak w niej wyglądam. Było nieźle.

– No, dziewczęta, to nareszcie jesteśmy same... I co zrobimy z tak miło rozpoczętą imprezką? Bo mnie się chce spać troszkę, ale nie za bardzo! – Ewa miała na ustach szelmowski uśmieszek...

Tak, tak, bingo! Zgadliście, drodzy Czytelnicy. I wy też, kochane Czytelniczki. Potwierdzam: ciąg dalszy nastąpi...
Kiedy? A, to już w rękach Uroczych Redaktorek!
Ostatnio zmieniony 28 sie 2024, 21:38 przez magda, łącznie zmieniany 1 raz.

Strzępy pamiętnika cz.9

10
Migotliwy płomień świec ledwo rozświetlał półmrok pokoju. Niewyraźne cienie tańczyły po ścianach i suficie. Z magnetofonu sączyła się cichutka, romantyczna melodia. Co można robić w takiej scenerii? Wiele różnych rzeczy, ale zdecydowanie najlepiej to, co myśmy właśnie teraz robiły...

Ewa leżała na wznak, a Dorota i ja pieściłyśmy jej smukłe ciało. Wsłuchując się w coraz szybszy oddech dziewczyny, przesuwałam swe dłonie i wargi od jej brzucha, poprzez małe, sterczące piersi, do obojczyka i szyi. Najpierw badałam teren delikatnymi dotknięciami i łaskotałam opuszkami palców – a te muśnięcia stanowiły tylko preludium dla znacznie bardziej finezyjnych zabaw. Potem całowałam aksamitną skórę, czasem tak ostrożnie, jakby była konstrukcją z płatków róży... a czasem mocno i łapczywie, niemal raniąc ją zębami.

Drobnymi, szybkimi ruchami języka zwilżałam i drażniłam wybrane miejsca, a najbardziej czułe punkty pobudzałam tylko leciutkimi chuchnięciami. Niekiedy przerywałam pieszczotę na sekundę, akurat wtedy, gdy kochanka oczekiwała kolejnego dotknięcia – bawiłam się przez moment tym stanem jej niepewności i zawieszenia w czasie – by w chwilę później uderzyć w końcówki nerwów dziewczyny ze zdwojoną siłą. Starałam się przy tym wczuć w reakcje Ewki – każdy jej dreszcz, każde nieco głośniejsze jęknięcie, każde łagodne westchnienie było mi jednocześnie pochwałą i nagrodą. Dorota podążała tymczasem w przeciwną stronę, niż ja – zaczęła od zabawy z uchem i wargami naszej kochanki, przemknęła tylko przez jej biust, wspaniałomyślnie pozostawiając go mnie, po czym zsunęła się niżej. Czyjaś dłoń – nie wiem nawet, której z dziewcząt – zabłądziła w tym czasie na moje podbrzusze i zaczęła sobie tam całkiem śmiało poczynać...

To samo, co teraz Ewie, robiłyśmy przed chwilą Dorotce. Przerwałyśmy pieszczoty dopiero wtedy, gdy ostatni, najmocniejszy paroksyzm skręcił jej ciało, a potężna, wewnętrzna siła kazała zacisnąć uda z bólu i rozkoszy... Jeszcze miałam w uszach jej narastający jęk, przechodzący we wspaniały krzyk spełnienia – i teraz bardzo chciałam usłyszeć taki sam z gardła Ewki.

Wiedziałam, że potem nadejdzie moja kolej, i obie dziewczyny dokładnie zajmą się mną... a potem pewnie zaczniemy kolejkę od początku, albo wymyślimy coś nowego. Wcale mi się nie spieszyło do finału – przedłużające się pieszczoty były równie przyjemne, jak krótki moment ostatecznej ekstazy!

Nagle Ewa jęknęła, przyciągnęła mnie mocno i zaczęłyśmy się całować. Oblizałam jej spierzchnięte wargi, potem wdarłam się bardzo głęboko, na chwilę uniemożliwiając dziewczynie oddychanie, by znów się wycofać i z kolei pozwolić jej językowi buszować w mych ustach. Lewą dłoń podsunęłam pod kark kochanki, kciukiem pieszcząc koniuszek ucha, które przed chwilą jeszcze drażniłam wargami – a prawą mocno uchwyciłam za cudną pierś, ciesząc się twardością sutka i miękkością skóry wokół niego. Wyprężyła się i zakwiliła, ale wiedziałam, że jeszcze spory kawałek drogi przed nami...
Poczułam, jak Dorota, jakby nieco zazdrosna o swoje miejsce w finałowej rozgrywce, znów przesuwa się do góry – a ja nie zamierzałam z nią wcale rywalizować, wręcz przeciwnie, tęskniłam teraz za ekscytującymi zakamarkami ciała Ewy, których jeszcze nie miałam okazji poznać dokładnie... Więc stopniowo i delikatnie zamieniłam się z Dorotką miejscami. Zanurzyłam się między fantastycznie rzeźbione uda, drażniąc koniuszkiem języka ich wewnętrzną stronę, a dłońmi ściskając jędrne pośladki.

Posuwałam się pomału coraz wyżej i wyżej... Ewa, bliska szału, dyszała spazmatycznie. Poczułam mocny chwyt za ramiona. Jej ręce szarpnęły mną i zaczęły ciągnąć w górę. Rozpalona do granic wytrzymałości, chciała kończyć, ale ja przekornie przedłużałam pieszczotę przedostatnich przeszkód, kryjących cel.
Nawet już czując na twarzy szorstkość włosów jej podbrzusza, pchałam język w tę miłą włochatość, prowadziłam go szerokimi, celowo okrągłymi ruchami, by jak najdłużej nie dotknąć tego małego wzgórka ukrytego nieco dalej, w głębi... bo wiedziałam, że jak go tylko musnę, Ewka eksploduje z rozkoszy, zaciśnie uda wokół mojej czaszki tak mocno, że nawet nie usłyszę tego upragnionego krzyku na cześć naszej miłości... Walczyłam z nią o każdą milisekundę jej i swojej ekstazy, nie chcąc przerywać tego wspaniałego spektaklu – ale szarpnięcia za ramiona były coraz mocniejsze. – Już, zaraz, zaraz... Nie tak szybko, zaraz tam będę... – szepnęłam.

Byłam na nią zła za to poganianie. Niby gdzie miałam się spieszyć? Było przecież tak cudownie – doganiać cel, mieć go w zasięgu ręki, wiedzieć, że można go dopaść, kiedy się zechce, ale kontrolować sytuację, bawić się z ofiarą, jak kot z myszą...
– Aleks! Wstawaj wreszcie, już trzecia. Mówiłeś, że jesteś umówiony na czwartą! – głos ojca był mocny i natrętny, a kolejne szarpnięcie oderwało mnie od poduszki i posadziło na łóżku.

Wyplułam skrawek kosmatego koca, który podstępnie wsunął mi się do ust podczas snu... i jeszcze dobrą chwilę uświadamiałam sobie, gdzie jestem. Z żalem stwierdziłam, że ojciec był jak najbardziej realny.

Przepraszam.

Przepraszam, moi drodzy, za oklepany numer ze snem. Nabraliście się? Przyznajcie się. Liczyliście na ten scenariusz, prawda? Trójkącik... Mniam! Ech, żebyście wiedzieli, jak ja na niego czekałam – wtedy! Ale nic z tego. Wy macie na pociechę chociaż ten krótki opis, jako przedsmak tego, co przecież mogło się wydarzyć... taką skromną nagrodę za wytrwałość i dobrnięcie aż do tego miejsca mojego tekstu. Ja wtedy nie miałam nic. Tylko mętlik w głowie, papierosowego kaca i bardzo mgliste wspomnienie pięknego snu.

Niestety, to był jedynie sen. W rzeczywistości do niczego takiego wówczas nie doszło. Nad ranem, kiedy ostatni goście opuścili urodzinową imprezkę Ewy, byłyśmy tak zmęczone i zmarznięte, że nie w głowie był nam seks. „Po łebkach” posprzątałyśmy najgorszy bałagan, zebrałyśmy odpadki z podłogi, żeby nie wdeptywały się w dywany, wyrzuciłyśmy butelki... – i pobiegłyśmy do łóżek. Każda do siebie do domu.

Dzień zapowiadał się na znacznie chłodniejszy od poprzedniego, więc na drogę musiałyśmy pożyczyć od Ewy kurtki. Ja zebrałam się na tyle szybko i nieprzytomnie, że pod spodniami Aleksa zostały mi rajstopy Alki, a na twarzy resztki makijażu... Na szczęście, w niedzielny poranek nieliczni przechodnie nie przyglądali mi się zbyt dociekliwie, a w domu rodzice jeszcze spali, gdy weszłam.

Trzecia? No tak, to trzeba się zwlec z wyra i pospieszyć – faktycznie umówiłyśmy się, że o czwartej przystąpimy do dokładniejszych, poimprezowych porządków u Ewki. Nie mogłyśmy przecież zostawić jej samej z tym bajzlem, zwłaszcza ze stertą brudnych garów w kuchni! Szybki prysznic, golenie, wyjątkowo staranne mycie zębów, spodnie, jakiś golf, kurtka, rajtki do kieszeni... i po chwili Aleks dzwonił do drzwi Doroty.

– Idziemy?
– Ja nie mogę... Mama jest chora, ma wysoką gorączkę, a tata w delegacji do wtorku, nie mogę jej zostawić samej. Jakoś sobie poradzicie beze mnie, prawda? – Dorotka była wyraźnie speszona.
– Jasne, ale szkoda, że cię nie będzie – uśmiechnęłam się smutno, mimowolnie wspominając swój niedawny sen.
– Możesz za to potowarzyszyć mi przy kawie, właśnie nastawiłam. Nie masz się co spieszyć, przed chwilą dzwoniłam do Ewki, dopiero wstaje...

Kawa? To był dobry pomysł. W domu nie zdążyłam, a u Ewy mogło nie być czystych szklanek.
– Z przyjemnością...
Po chwili siedziałyśmy w kuchni, ściskając kubki z parującym, aromatycznym płynem. – A, nie wiem, czy do ciebie to rano dotarło – powiedziała Dorota – ale Ewa rzeczywiście dała ci tę dżinsową miniówkę, w której paradowałaś. Włożyła mi do torby, ale jest twoja.
– Super! – ucieszyłam się – Niech to, mam własną spódnicę! Ale, Dorcia, nie mogę jej przecież wziąć do domu, zostanie u ciebie, dobrze?
Dorota zgodziła się, a mnie przyszedł do głowy wariacki pomysł.
– A jakbym tak poszła w niej do Ewki? Tylko muszę sobie wziąć ciuchy na powrót...
– Nie musisz... – uśmiechnęła się Dorotka – ja się przecież stąd nie ruszę, a mama jest w łóżku. Możesz iść jako dziewczyna w obie strony, a przebierzesz się po powrocie, u mnie.

Po chwili byłam już ubrana we „wczorajsze” wiśniowe rajstopy, jasnoniebieską spódniczkę (moją!) i modne, półwysokie trzewiki z wywijaną cholewką, na sporym obcasiku. Miałam po nocnych szaleństwach spuchnięte nogi, ale po wyjęciu wkładek buty okazały się nawet-nawet. Zaczesane do tyłu włosy mocno ściągnęłam gumką w koński ogon. Dorotka zrobiła mi makijaż, znów tylko lekko podkreślając oczy, za to na wargi nakładając solidną warstwę karminowej szminki. Do tego plastikowe, czerwone klipsy i jakiś wisiorek na szyję. Zostałam w swoim golfie i bez biustonosza (trudno, będę płaska...), ale na wierzch założyłam czerwoną, pseudo-skórzaną kurtkę, którą rano Dorota pożyczyła od Ewy. Ściągnęłam ją w talii paseczkiem, a na ramię zarzuciłam torebkę.

Najbardziej bałam się pierwszego etapu: klatka – przystanek. A nuż jakiś sąsiad się trafi? Chociaż, zdawałam sobie sprawę, że dzięki przebraniu, makijażowi i zmienionej, gładkiej fryzurze nawet bardzo zaprzyjaźniony sąsiad mógł nie poznać Aleksa...
Dorota klepnęła mnie w tyłek i życzyła powodzenia.

– Tylko uważaj po drodze na facetów, laseczka – uśmiechnęła się – na takie nóżki niejeden się napali...

Żaden się nie napalił. Ulice były wymarłe, autobus pustawy. Do Ewy dotarłam bez specjalnych emocji, za to ciesząc się jak głupia ze swojego kolejnego wcielenia. Dopiero idąc w stronę furtki poczułam niepokój. Przecież matka Ewy już wróciła z dyżuru. Co będzie, jeśli ona otworzy? Uff, znowu sopranik?

Na szczęście otworzyła Ewka. Zapiszczała na mój widok.
– Świetnie wyglądasz! Miałam nadzieję, że tak przyjdziesz! Chodź, nie bój się, mama padła do łóżka, miała jakiś ciężki zabieg, pośpi pewnie do wieczora, tylko trzeba być cicho...

Była w spodniach, w obszernym swetrze i w płaskich pantofelkach; bez makijażu wyglądała prawie jak chłopak. No, bardzo ładny chłopak... Czułam się przy niej tym bardziej dziewczęco i już wcale mnie to nie peszyło, jak przy naszym pierwszym spotkaniu.

Jak zwykle, musiałam okręcić się kilka razy wokół osi – a potem przemaszerować wte i wewte, żeby Ewa mogła ocenić mój nowy image. Kiedy nacieszyła się widokiem, mocno przytulone, zaczęłyśmy się całować.

– Wiesz, miałam w nocy straszną ochotę na ciebie... po cholerę mi byli ci wszyscy ludzie – szeptała dziewczyna – Alu, Aleczko... Dobrze, że jesteś...
– Ja też... Ewa, mmmm... Śniłaś mi się.
– Hihi, wzajemnie!
Niestety, robota czekała. Ból.
– Fartuszki? – filuternie spytała Ewa.
– Jasne – odpowiedziałam, zmieniając botki Doroty na różowe klapeczki z kwiatkiem, czekające na mnie przy drzwiach.

Sprzątanie poszło nam całkiem sprawnie. Gdy już doprowadziłyśmy dom do stanu normalności, schowałyśmy się w pokoju Ewy, dojadłyśmy resztę sernika i nalałyśmy sobie po kieliszku wina – z butelki odnalezionej dość niespodziewanie za firanką. Było już po ósmej, ale mama dziewczyny wciąż mocno spała... Nasze przytulanki i pocałunki lada chwila mogły przeobrazić się w coś poważniejszego.

– Nie. Ala, proszę, nie! – Ewa nagle się odsunęła i usiadła na łóżku.
– Co jest?
– Nie, nic. Wiesz, nie chcę, żeby nasz pierwszy raz był taki... taki bylejaki. W pośpiechu, ukradkiem, z matką za ścianą. Przepraszam cię.

Nie było mi z tym dobrze, ale rozumiałam ją. W gruncie rzeczy miała rację... Choć ileż można czekać – i marzyć? Wyszłam na balkon i zapaliłam. Rześki powiew chłodził mi głowę – i nie tylko.

Ewka wyszła za mną, przytuliła się do moich placów i pocałowała mnie w odsłonięty kark. Jej ręce błądziły w okolicy skraju spódniczki.
– Nie bądź okrutna – poprosiłam – właśnie usiłuję się opanować!
– Przepraszam... – powiedziała bardzo serio i cofnęła dłonie z niebezpiecznej okolicy.

Dłuższą chwilę paliłam w milczeniu, a ona oparła głowę na moim ramieniu. W oddali błyskały światła miasta. Było cicho i romantycznie.

– Brakuje ci tutaj Doroty, tak? To dlatego? – zapytałam znienacka, bo taka myśl zaświtała mi właśnie w głowie.
– Nie... tak... to znaczy nie, ale to nie jest tak, jak myślisz... Widzisz, Aleczko, Dorota postanowiła się wycofać. Brakuje mi jej, ale... ale to, że ci przerwałam, to naprawdę nie dlatego. Przypuszczam, że z tego powodu nie chciała tu dziś przyjść, po prostu wolała zostawić nas same.
– Jak to, wycofać? – zgłupiałam – Nieee, jej mama jest naprawdę chora.
– No po prostu, wycofać, z tego naszego, hmmm, układu. Z mamą możliwe, że rzeczywiście choruje, ale Dorka i tak by tu nie przyszła. Gadałyśmy o tym wczoraj, jak ty obtańcowywałaś Piotrka! – uśmiechnęła się smutno – Bo widzisz, Dorka ma swoje powody, zresztą, niech ci sama powie najlepiej, pogadaj z nią. A ja to zaakceptowałam, jej decyzja, tak naprawdę to nie miałam wyjścia... Ale dobrze, że mam ciebie... I cieszę się z tego, wiesz?

Niewiele z tego zrozumiałam. Dotarło do mnie tylko, że Ewa zostaje przy mnie – i reszta już była nieważna. Pocałowałam ją w usta. Przytuliła się.

Było nam znowu dobrze... Niestety, rzeczywistość zaskrzeczała.
– Hej, ucieknie ci ostatni autobus, a lepiej, żebyś w tym stroju nie maszerowała na piechotę! – Ewa uśmiechała się do moich nóg – Nie chcę cię wyganiać, ale chyba powinnaś się powoli zbierać.

Dopiłyśmy wino, ucałowałyśmy się – i poszłam do domu, czując się nagle nieco głupio w kusej spódniczce i na obcasach. Było już całkiem ciemno, a pusta ulica nie była najbezpieczniejszym miejscem dla młodej, dość wyzywająco ubranej dziewczyny. Jeszcze by tego tylko brakowało, żeby mnie jakieś łebki dopadły i przeleciały, piękny finał imprezki – przemknęło mi przez głowę. Na szczęście, nic z tych rzeczy – spokojnie dotarłam do przystanku, w autobusie jedynie dwie starsze panie rzuciły krytycznym komentarzem na temat tego, co odsłania moja spódnica i co mogę sobie przeziębić (absolutnie nie miały racji, niemniej nie podjęłam z nimi dyskusji), wreszcie – już rozluźniona – zastukałam do drzwi Dorotki.

– No i jak? Opowiadaj! – powitała mnie koleżanka.
– Okej. Posprzątałyśmy, pozmywałyśmy...
– Ej, nie o to mi chodzi!
– A o co? O to, czy mnie faceci podrywali na przystanku, albo czy mi tyłek nie zmarzł po drodze, czy o to, co mi powiedziała Ewka o tobie!? – wypaliłam.
– A co ci powiedziała? – Dorotka ciężko usiadła na kuchennym taborecie.
– Zmyj mi makijaż, dobrze? – poprosiłam, nie wiedząc, jak dalej poprowadzić temat.
– Dobrze... – dziewczyna wzięła się do zabiegów kosmetycznych, a ja streściłam jej swoją rozmowę z Ewą.
– No, tak. Zgadza się. Po prostu, zostajemy przyjaciółkami, w porządku? – skwitowała.
– Ale... ale dlaczego? Co się stało?
– Nieważne. W każdym razie, nie teraz. Późno już. Pogadamy jutro, dobrze?

Objęłam ją i przytuliłam, widząc, że znów zaszkliły jej się oczy. Ale tym razem wyszło mi to jakoś tak sztucznie i niezdarnie.

– Fajnie ci z takimi włosami. Jako chłopak też możesz się tak czesać, z tą kitą... – Dorotka próbowała zmienić temat, obserwując, jak zsuwam z bioder spódniczkę i wskakuję w ciuchy Aleksa.
– Nie, chyba jednak nie. To pa! Do jutra, w takim razie!
A w domu znowu sufit, i znowu łażąca po nim mucha. Przedpołudniowy sen wydawał mi się tak daleki i nierealny...

No i zgodnie z obietnicą – coś się zaczyna wyjaśniać, prawda? Resztę wyjaśni ciąg dalszy, który – jak zwykle – nastąpi. O zwykłej porze.
Ostatnio zmieniony 28 sie 2024, 21:38 przez magda, łącznie zmieniany 1 raz.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Bing [Bot] i 1 gość